Bieguny macierzyństwa

bieguny macierzyństwa

Wkurzyłam się ostatnio bardzo. Konkretnie w piątek.

Zrozumie mnie każdy rodzic, który na chwilę – nieważne dłuższą czy krótszą, bo każda zdaje się wtedy nie mieć końca, został w swoim rodzicielstwie sam. SAM. Dla ogromnych, wielopokoleniowych rodzin to nie do wyobrażenia, jednak niestety staje się to coraz częściej codziennością moją i mi podobnych. Nie każdy ma tyle szczęścia, że może liczyć na pomoc, jakąkolwiek, ze strony dziadków. Czasem wyjeżdżamy daleko, czasem inne powody oddzielają nas od siebie. Szczęśliwie w swoim rodzicielstwie mogę liczyć na wsparcie męża, cudownego człowieka. Ale są dni, gdzie bezlitośnie zabiera go praca, nie zważając czy akurat żona nie ma koszmarnie wysokiej gorączki albo bólu głowy rozsadzającego czaszkę. Dzieje się to dość rzadko, bo wiadomo – nie ma tak odpornego stworzenia na świecie jak matka. Ale jednak – zdarza się.

Właśnie w ostatni piątek się zdarzyło, aby nie być gołosłowną. Leon przynosi nam z przedszkola podarunki nie tylko w stylu kasztana oblepionego plasteliną, ale różne wirusy, bakterie i inne tego typu przyjemności. Przy czym sam oczywiście jest chory dwa kwadranse (a jego aktywność nie spada nawet na minutę), za to dorośli dochodzą do siebie tydzień. Obudziłam się z okropnym katarem, gorączką, bólem całego ciała, który wręcz trudno opisać. Chyba naprawdę wyglądałam słabo, bo Tomek nawet się nie cieszył, że prawie straciłam głos :P Gdybym tak czuła sie kilka lat temu, nawet bym nie wyszła spod kołdry. Oh, mój świat się zmienił. Mila jakoś nie chce zrozumieć, że ja potrzebuję, naprawdę potrzebuję, spokojnie poleżeć, żeby mi się głowa nie rozpadła na części. Ani myśli zrezygnować ze śniadania. Z ubrania. Ze zmiany pieluch. Nawet z karmienia nie chce zrezygnować, więc w sumie leczyć to mogę się dobrym słowem i cytryną.

Teraz naprawdę Was zaskoczę: ona nie chce w takich okolicznościach zrezygnować z zabawy! Do tego Leon zawieziony z rana przez Tomka do przedszkola, nie chce tam zostać do poniedziałku, ani samodzielnie wrócić komunikacją miejską do domu. Zatem czy ja jestem chora czy nie chora – dzień musi wyglądać i wygląda zupełnie tak samo. Masz gorączkę, której nawet nie mierzysz, bo co za różnica? Niczego, ale absolutnie niczego nie zmienia czy masz 37 czy może 39.

Nikt nie napisze usprawiedliwienia, nie odeśle do łóżka i nie przejmie sterów. Nikt nie zabierze do lekarza, nie poda kubka z herbatą. Możesz pokładać się ze zmęczenia, możesz uronić łzę lub dwie, ale jeśli masz dzieci i akurat chwilę, kiedy kompletnie na nikogo nie możesz liczyć – jedyne co naprawdę możesz, to zacisnąć zęby. Dlatego macierzyństwo to ogromna, gigantyczna i nieskończona odpowiedzialność, której nie można zawiesić ani na chwilę na kołku. Wtedy zbierasz się w sobie, pakujesz dziecko do wózka i ruszasz odebrać drugie (bo wiadomo, że zgodnie z prawem Murphego akurat dziś Twoje auto jest w serwisie i czeka cię czterokilometrowy spacer).

Dobrze wiem, czym jest branie odpowiedzialności za innych. Jako instruktor nurkowania zawodowo zabierałam ludzi kilkadziesiąt metrów pod wodę. Otarłam się też o pomaganie na oddziale psychiatrycznym – próby samobójcze, alkoholizm, narkomania, ofiary zgwałceń. Nie jest to lekka praca. Nie jest to praca, z której się wychodzi z uśmiechem na ustach. Przeciwnie – czasem zmęczenie jest tak wielkie, że po skończeniu dyżuru w ogóle nie masz siły wyjść, ruszyć się gdziekolwiek. Wielkie obciążenie.

To jednak wszystko mało w porównaniu do świadomości, że dwie małe istoty są od ciebie całkowicie zależne, a ty jesteś chory i tak bardzo, naprawdę bardzo źle się czujesz.

Rzadko w naszym domu włączamy TV. W piątek akurat włączyłam, głównie po to, żeby nie usnąć podczas zabawy z Milą, żeby coś bzyczało w tle i mnie rozbudzało. Udało się perfekcyjnie. Ze złości ciśnienie podniosło mi się tak, że nie spałam do niedzieli (albo może chodzi o chorobę, już sama nie wiem…). Trafiłam akurat na jakiś kawałek programu o ekstremalnych osiągnięciach – w stylu piechotą przez tysiąc krajów czy czółnem przez Nil. I nie zrozumcie mnie źle, kocham podróże i podziwiam ludzi, którzy dokonują takich rzeczy. Wydaje mi się jednak, że w tym podziwie trochę się społecznie zapędziliśmy. Że piszemy peany na cześć ludzi, którzy zdobywają Himalaje, a mamy czelność kwestionować czy mama zajmująca się domem i dziećmi wykonuje jakąś pracę!

Dwa wnioski mam – doceniajmy wsparcie. Rodziny, przyjaciół, sąsiadów – nauczmy się je przyjmować, ale też dawać je innym. Bądźmy na siebie wrażliwi i uważni. Wtedy nasze życie w tym nieprostym świecie stanie się odrobinę łatwiejsze. Rzecz druga – marzy mi się program o tym najzwyczajniejszym bohaterstwie codzienności. Bo ona bywa dla rodziców trudna, naprawdę.

Dlatego, póki co, nie czuję się zachęcona przez obejrzany urywek w TV do zdobycia bieguna.

Bieguny to ja mam w domu. Oba.

Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Kasia
Kasia
7 lat temu

w punkt.
dlatego tak doceniam Twoje wpisy choćby z weekendowymi atrakcjami – dzięki temu już nie muszę spędzać kilku godzin w poszukiwaniu weekendowych atrakcji a syn (Leon;) zadowolony bardziej. Bardzo mi służy taka plemienność internetowa i doceniam każdy gest pomocy. Czy zdrowa czy chora. <3

Paulina
Paulina
7 lat temu

Oj jak bardzo się dzisiaj z Tobą zgadzam… Od 2 tygodni próbujemy wyzdrowieć …

Ewelina
Ewelina
7 lat temu

Łączę się w bólu. Co prawda grypy przy dziecku nie miałam, ale miewam okrutne migreny.

Himalaiści to próżni kretyni. Kiedy masz 50% szans na przeżycie, to masz równie dużą szansę na śmierć. Nigdy ich nie będę podziwiać. Nie potrzebuję też programów o trudach mam, bo to można zrozumieć wyłącznie w tym uczestnicząc. Nie ma szans na wyobrażenie sobie tego. Chociaż nie odważę się narzekać.

Za to nagroda, jaką daje nam SZCZĘŚCIE bycia mamą, jest o wiele większa niż pokonanie jakiegoś tam ciśnienia w górach. Bo my te szczęście ze swoimi dziećmi dzielimy.

Viola
Viola
7 lat temu

pozdrawiam z tego samego przedszkola. Ten sam wirus :)

Elżbieta
Elżbieta
7 lat temu

Trzeci tydzień leczenia się z grypy- łączę się w bólu! Aha i paracetamol jest bezpieczny dla matek karmiących więc gdyby cytryna jednak nie zadziała?