Masz kilkanaście lat i pomysły na życie zaczynają kiełkować Ci w głowie niczym rzeżucha – szybko i gęsto. Wszystko wydaje się być w zasięgu ręki, marzysz o tym, żeby zostać lekarzem, archeologiem albo… kaskaderem. Albo żeby całymi dniami grać na Playstation i dostawać za to pieniądze (bo kumple mówili, że tak można). Może planujesz wielkie podróże? Budowę domu? Czy też światową karierę piosenkarki? W młodości żywimy się marzeniami, przychodzą naturalnie, a świat podtrzymuje w nas przekonanie, że można, NALEŻY wręcz, za nimi gonić i je spełniać.
Chyba gdzieś w luźnej okolicy matury, zasady się usztywniają. Powoli, acz skutecznie proza życia morduje marzenia. Robi to rękoma naszych rodzin, znajomych, nauczycieli. Wyścig szczurów zaczyna się na coraz poważniej. Mama z tatą już nie uśmiechają się z zaciekawieniem, słuchając o naszych planach odkrywania Amazonii albo lotu na Marsa. Coraz częściej odwołują się do rozsądku, pragmatyzmu, czasem dorzucą coś o twardym stąpaniu po ziemi.
Matura, później jakieś studia, może zarządzanie? Idziesz na prawo, chociaż jeszcze żywe są w Tobie młodzieńcze plany i marzenia, i całe ciało krzyczy, że chce na lewo. Przychodzi miłość, zmienia perspektywę, zaczynasz myśleć o rodzinie. Potem staż, jakaś praca, kredyt, dziecko. Całe szczęście, że wokół tłumy innych ludzi realizują tę samą ścieżkę. Nie budzi to niepotrzebnej frustracji i rozmyślań. Nawet jeśli czasem wspomnisz swoje młodzieńcze marzenie, bo zamyślisz się wieczorem nad lampką wina – niczego to nie zmienia. Bo “się nie da”, bo tych linek i łańcuchów, które trzymają Cię w porcie jest zbyt wiele.
To nie muszą być wielkie podróżnicze odkrycia. Może szycie sukienek? Albo wydanie swojej książki? A może… Pamiętasz w ogóle o czym wtedy marzyłeś? Wtedy, czyli w czasie, kiedy jeszcze W OGÓLE marzyłeś. Zamiast “leć za marzeniami” słyszymy w którymś momencie “za coś trzeba żyć”, “dorośnij wreszcie” i “zaplanuj przyszłość”. W powolnym procesie niedoszli kosmonauci i badacze motyli stają się przyszłymi księgowymi, prawnikami i urzędnikami poczty. Dla pełnego obrazu dodam w tym miejscu, że absolutnie nie wartościuję wyborów, piszę o nich ze swojej perspektywy. Znam ludzi, którzy uwielbiają pracę biurową, zawsze o niej marzyli, a weekend na Mazurach zaspokaja ich zapotrzebowanie na kontakt z naturą na cały rok. I to też jest ok, chociaż nie do nich skierowany jest ten tekst. Bo te osoby podążyły za swoim marzeniem.
A ja dziś chciałam o motylach w słoikach. O sobie. Byłam o włos od tego, aby zamiast nad polnymi kwiatami, pochylać się nad słupkami i tabelkami w dusznym biurze. Los był łaskawy, ominęły mnie blaski i cienie korporacji, szefa idioty i marzeń, które ograniczają się do najbliższego weekendu.
Byłam na trzecim roku wymarzonej psychologii. “Piękna dwudziestoletnia” ze średnią powyżej marzeń i przyjemnym stypendium ministra. Kariera w dziale HR jakiegoś milutkiego korpo wisiała nade mną niczym obietnica. I przekleństwo w jednym. Wtedy zdarzyło się coś, co zaważyło na całym moim dalszym życiu. Na wszystkich wyborach, na zbudowaniu świadomości siebie. Na odrzuceniu korpo planów. A co najważniejsze – zyskałam odwagę, by zastanawiać się CZY i CZEGO chcę od swojego życia. Może powinnam napisać “ODzyskałam”, bo w dziecińśtwie przecież wszyscy ją mamy, często jednak gubi się gdzieś po drodze.
Gap year. Czyli “rok” przerwy. Rok w cudzysłowie, bo akurat w moim przypadku trwał dwa lata. Czym w ogóle jest GAP YEAR? To przerwa pomiędzy etapami w życiu, która najczęściej wiąże się z wyruszeniem w świat. Jest bardzo popularna w USA i na Zachodzie Europy (np. wg danych Nordic Institute for Studies in Innovation w Norwegii, Danii i w Turcji ponad 50% osób przed studiami decyduje się na taki krok – ŹRÓDŁO).
Nie mogę napisać, że decyzja o porzuceniu mojego usystematyzowanego życia była trudna. Nigdy nie dopuszczałam, że mogłabym przerwać studia, zostawić rodzinę i przyjaciół. Czy wyprowadzić się z Polski. Życie zaskoczyło mnie w najmniej spodziewanym momencie. W sumie może to ja siebie zaskoczyłam? Wyjechałam na dwa tygodnie do Egiptu, zwykłe wakacje w ciepłym miejscu. I wtedy stało się TO. Szłam sama brzegiem wysokiego klifu, słońce zachodziło leniwie, powoli kończył się dzień. Dzień, w którym odmieniło się moje życie. Po prostu w głowie pojawiła mi się myśl, że to jest moje “tu i teraz”, że chcę zostać. I tak zrobiłam.
Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do rodziców z informacją, że “w zasadzie to już nie będą musieli mnie odbierać z lotniska w tym tygodniu”. Oczywiście była zadyma, bo nie wszyscy w rodzinie zrozumieli moją chęć odkrywania siebie. Koniec końców wszystko się ułożyło, ale potrzebowali więcej czasu na oswojenie się z myślą, że wyłamuję się z planu. Z tego wielkiego Planu na życie przez duże “pe”. Wtedy jeszcze na dobrą sprawę niczego nie kwestionowałam. Chciałam dać sobie chwilę do zastanowienia.
W tym dniu zamieszkałam na Półwyspie Synaj, który stał się moim gościnnym domem na wiele nadchodzących miesięcy. Nie miałam pojęcia, dokąd doprowadzi mnie droga, na którą się zdecydowałam. Życie miało w zanadrzu wiele niespodzianek, tych dobrych i tych koszmarnych. W żadnym razie nie był to Raj na ziemi. Ale z pewnością… była to moja do niego droga.
Przez mój Gap Year przeszłam w zasadzie całą dostępną dla nurków rekreacyjnych ścieżkę edukacyjną. Zatrudniłam się w Centrum Nurkowym, gdzie poznałam ludzi z całej Europy i wielu stron świata, których los rzucił nad Morze Czerwone. Zaczynałam od kursów dla początkujących i pracy w recepcji, żeby jakoś na te kursy zarobić. Później były coraz bardziej zaawansowane szkolenia dla przewodników nurkowych i prowadzenie pod wodą grup. W końcu kursy i egzaminy na instruktora nurkowania i szkolenie ludzi. Spotkałam tyle osób, z których każda czegoś mnie nauczyła, chociaż teoretycznie to ja byłam wtedy nauczycielem.
Zebrałam doświadczenia, jakie mogły mi się przytrafić tylko tam – miałam swój wielki pustynny ogród, a w nim wielbłąda, pieszczotliwie nazywanego przeze mnie Janiną. Nauczyłam się gotować tak dziwaczne owoce morza, o których nawet nie miałam wcześniej pojęcia, że istnieją (na przykład jaja kalmarów…). Doświadczyłam piaskowej burzy nieopodal Kanału Sueskiego, a w kwietniu 2006 przeżyłam zamach bombowy, kiedy jedna z trzech bomb wybuchła 300 metrów od naszego domu. Widziałam miasto zalane ludzką krwią, setki dziennikarzy z całego świata, którzy pojawili się niczym sępy. I cierpienie Arabów, których bolało tak samo jak nas, Europejczyków. Nauczyło mnie to pokory wobec życia. Do dziś mam maleńki odłamek szkła, który podniosłam z ulicy kilka godzin po ataku. Kiedy dziś wydaje mi się, że mam jakieś problemy… wyjmuję go, kładę na ręku i szybko zmieniam optykę.
Gap Year to moja pierwsza praca, przyspieszony kurs samodzielności i radzenia sobie na własną rękę. Stawienie czoła tęsknocie i szukanie odpowiedzi na pytania: czego oczekuję od życia, gdzie chcę mieszkać, co w tym swoim życiu robić. To szlifowanie języka, poznawanie nowych kultur, smaków i zapachów. Nawet dziś, po tylu latach, kiedy zamykam oczy czuję jak pachnie wieczorem pustynia. To też lekcja dystansu do życia – kiedy wyrzucili nas z pracy, najpierw tydzień graliśmy w szachy, a później spakowaliśmy mikro walizkę i ruszyliśmy przez Jordanię aż do Indii. Odkrywać siebie i świat. Czy było łatwo? O, nie. Czy było warto? Taaaaak!
Taką przerwę można zrobić nie tylko przed czy podczas studiów. Dobry czas, aby wyruszyć w świat jest… zawsze. Pomiędzy jedną a drugą pracą, przed ślubem lub po ślubie. A może jak dzieci wyfruną z gniazda? To zależy tylko od Ciebie, pamiętaj.
Do mnie, na przykład, od jakiegoś czasu uśmiecha się Azja Południowo-Wschodnia…
Ps. Drogi Przechodniu, bądź tak miły i udostępnij ten post, dobrze?
W punkt!!! Ktokolwiek dal sobie szansę na wolność…przekaże pałeczkę kolejnym pokoleniom. Bardzo mądry tekst!
Tylko skąd wziąć odwagę..?
Dobry kontent, dodalam twoja strone do ulubionych :)
Nie mogę uwierzyć,że dopiero dzisiaj trafiam na ten blog. Oczywiście polubiam i udostępniam… Jestem pod wrażeniem…wzruszona i pełna dzikiej zgody na to, co piszesz.
Mam 3 dzieci i mieszkamy w Londynie…. Mimo wynajętego mieszkania, wciąż jesteśmy w drodze, dzieci na edukacji domowej, spełniamy marzenia i zachcianki którymi nie są iphony ani inne tablety. Żyjemy.
Bo pewnego dnia poczuliśmy to, o czym piszesz w tym poście.
Dokładnie tak.
Całuję!
Jejku, od takich komentarzy mam gęsią skórkę i łzy w oczach… Pięknie piszesz o Waszych decyzjach i życiu. Chciałabym, aby jak najwięcej osób obudziło się do świadomego bycia.
Twój komentarz był jak kubek najlepszej kawy o poranku – dziękuję Ci!
Piękny totalnie inspirujący wpis :*
Oj, dziękuję Ci za miłe słowa. Aż się zarumieniłam porannie! :) Pięknego dnia!
Cudowny tekst!
Podziwiam Cię i dziękuję za inspirację!
Idę swoją ścieżką chociaż bywa trudna… i jestem szczęśliwa :)
Ale czasem gdy brakuje odwagi super jest przeczytać coś TAKIEGO ❤
Dziękuję i pozdrawiam serdecznie!
Fajnie się czyta historie ludzi, którzy stwierdzili, że w życiu chodzi o coś więcej niż “stała” praca w korpo, nowy samochód i 30 lat spłacania kredytu ;)
W moim przypadku to 12 lat w agencjach reklamowych zakończone 7 miesięcznym gapem w Azji Płd-wsch. i zmianą życia o 180 stopni :) Hi5!