Przyznam się szczerze, że dopiero całkiem niedawno usłyszałam, że mamy w Warszawie Muzeum PRL. Po wizycie w tym miejscu, mogę napisać, że nie tylko mamy, ale jest to całkiem fajne miejsce na rodzinną wycieczkę. Jestem przekonana, że dla całej naszej trójki wizyta była niezapomniana i ciekawa. Chociaż każdego z nas interesowało co innego i różne rzeczy przyciągały naszą uwagę.
Po trzeciej przeprowadzce, Muzeum PRL mieści się teraz w śródmieściu (ul. Piękna 28/34). Przestrzeń, które zajmuje nie jest zbyt wielka, mnogość rekwizytów też nie powala. A mimo to, właścicielom (bo to prywatna inicjatywa) udało się stworzyć KLIMAT, czyli to, co w tego typu miejscach jest dla mnie najważniejsze. Po wejściu kupujemy bilety w formie dawnych kartek na mięso czy benzynę (które ja znam jedynie z opowieści, ale u osób w wieku nazwijmy to – bardziej dojrzałym – pojawiał się w oczach przebłysk nostalgii…).
Dziwna z nas była gromada zwiedzających – pomijam Milę, która jest zbyt maleńka, aby ją pytać o wrażenia, każde z naszej trójki reprezentuje trochę inny świat. Dla Tomka, który jest ode mnie sporo starszy, była to podróż sentymentalna. Z uśmiechem i entuzjazmem odnajdował wciąż przedmioty, które doskonale pamięta ze swojego dzieciństwa, a które zniknęły z użytku wiele lat temu. Zabawki, sprzęty domowe, kosmetyki, odzież czy książki. Wydaje mi się, że dla niego była to wyprawa do przeszłości, trochę jakby znalazł się w swoim rodzinnym mieszkaniu.
Ja lata osiemdziesiąte pamiętam mgliście, PRL to dla mnie bardziej niekończące się historie, których słuchałam podczas rodzinnych obiadów, oglądałam na starych fotografiach i o których uczyłam się w szkole. Mimo to, znalazłam w Muzeum kilka przedmiotów, które pamiętam i obudziły się we mnie wspomnienia. Takie dziwne to uczucie, bo te przedmioty są z jednej strony tak znajome i oczywiste, a z drugiej – niewidziane od lat (plastikowy jeżyk na długopisy, telefon z tarczą czy elementarz Falskiego).
Dla Leona wystawa była pewnie porównywalna ze spotkaniem dinozaura… Wiele rzeczy wzbudziło jego zainteresowanie. Od dawnych zabawek, poprzez urządzenia takie jak magnetofon szpulowy, stare odkurzacze, książeczki, sprzęty kuchenne czy wiekowa waga. Była to okazja do opowiadania mu, jak wyglądał świat kiedy mama i tata byli dziećmi. On słuchał zainteresowany, kręcił czasem głową z niedowierzaniem – bo jak ktoś urodzony w czasach smartfona ma zrozumieć, że kiedyś mieliśmy takie wielkie telefony na kablu, gdzie nie było wyświetlacza, za to, aby gdziekolwiek zadzwonić, trzeba było się nieźle nakręcić :P Inny świat po prostu, inny świat.
Bardzo spodobał mi się pomysł zamienienia kasy biletowej w mini-tyci kawiarenkę, gdzie napijemy się oranżady (smakuje jak tamta, wtedy – kto pił, ten wie!) siedząc przy stoliczkach z ceratowymi obrusami. Dodatkowo ogromny plus za udostępnienie całej kolekcji gier z czasów naszego dzieciństwa. Można sobie usiąść przy stoliczku i dowolnie długo grać – my skorzystaliśmy z okazji i popijając czerwoną oranżadę słodką jak cukier, nauczyliśmy grać Leona w warcaby.
Bilet normalny kosztuje 8 zł, ulgowy 5 zł. Zdecydowanie najlepiej wydane 8 zł w ciągu ostatniego tygodnia. Więcej informacji na stronie internetowej: http://czarprl.pl/
Wehikuł czasu jest zupełnie zbędny, przynajmniej jeśli chcemy cofnąć się o 30-40 lat :)
Oj to miejsce spodobałoby się mojemu mężowi!!!! Może przy okazji wyjazdu do stolicy uda nam się tam zajsć :)
Polecam – prosta przyjemność cofnięcia się do czasów, których już w sumie nie ma. Dopiero tam zdałam sobie sprawę, że czasy zmieniają się cichutko… I że dzisiejszy świat tak różni się od tego, który pamiętamy ze swojego dzieciństwa. Różni się nie tylko tym, że jesteśmy dorośli jak się okazuje :D
A dużo jest odwiedzających? Kiedy byliście? Weekend czy w tygodniu?
Może pójdziemy z naszym 2 latkiem, choć to bardziej dla nas atrakcja :)
Mam pytanie o imię córeczki, za miesiąc rodzę córkę i też chce nazwać ją Mila- jak to imię sprawdza się “w praktyce”? Nie ma za dużo zdziwionych min, jak słyszą to imię?
Pozdrawiam serdecznie,
K.
To raczej niszowe miejsce, więc nie ma tłumów. My byliśmy w sobotę po południu i było kilka osób, także spokojnie.
Imię Mila uwielbiam :) min zdziwionych jest dużo, a jeszcze więcej pytań w stylu: “ale jak? Mila? jest w ogóle takie imię?” albo “Kamila, tak?”.
Kamila, Emila, a nawet Milena czy… Malwina :P
Przyzwyczaiłam się, ludzie z najbliższego otoczenia też, ale takich pytań usłyszałam dziesiątki, nie przejmuję się nimi :)
Serdeczności i dobrego dnia!
tez mamy juz prawie trzyletnia Mile, rzeczywiscie zawsze musze powtarzac imie, kiedy ktos pyta, bo mysli, ze nie doslyszal, i tlumaczyc, ze to nie zadne zdrobnienie. ale tez coraz wiecej Mil dookola, co chwila dowiaduje sie, ze ktos tak nazwal cwoja coreczke :) wiec mam nadzieje, ze juz niedlugo to imie spowszednieje :)