Lat trochę temu lub więcej, mieszkaliśmy z Tomkiem na pustyni. Oprócz wielu innych wspomnień z tamtego okresu, ogromna większość jest spod wody. Pracowaliśmy wtedy jako instruktorzy nurkowania, w sumie na początku pracował tylko On, a ja jako ten nureczek-kursant, płynęłam gdzieś na końcu. Albo obok, kiedy chodziliśmy na nurki tylko we dwoje. Zachwyciłam się podwodnym życiem, zresztą nie znam nikogo, kto zajrzał pod powierzchnię Morza Czerwonego i się nie zakochał. Tomek, wtedy już całkiem doświadczony instruktor i podwodny przewodnik, pokazał mi głębiny z ich najpiękniejszej strony – pełne życia i kolorów. Prowadziłam wtedy nawet podwodny pamiętnik, do którego dziś wracam z uśmiechem na twarzy.
Dokładnie pamiętam pierwszy raz, kiedy sama miałam poprowadzić nurkowanie z klientami. Wszystko było inaczej, stres wiadomo – czy się nie zgubię, czy ogarnę siebie i tych ludzi i w ogóle jak to będzie. Było tak sobie – bo wszyscy wyszliśmy z tego doświadczenia bez szwanku, a para Holendrów, którą prowadziłam wynurzyła się roześmiana i zadowolona. Mnie jednak nie zgadzały się dwie rzeczy – choć nurkowałam w tym miejscu dziesiątki razy, pod wodą nie widziałam niemalże nic znajomego. I w ogóle żaliłam się Tomkowi, że ryby, krewetki, ośmiornice i ślimaki się złośliwie przede mną pochowały, bo pod wodą było pusto. Nie żartowałam, serio coś mi się nie zgadzało. Okazało się, że przepłynęłam pod wodą ze trzy razy dłuższy dystans niż robiliśmy to wspólnie.
On powiedział mi wtedy coś, co zostało mi w głowie na wiele lat: “im wolniej się poruszasz, tym więcej widzisz”. Wówczas nie do końca zrozumiałam, że nie miał na myśli wyłącznie nurkowania…
*
Tydzień temu pojechaliśmy na grzyby. I na wrzosowisko. W sumie – tu i tu. Całą rodziną, było więc gwarnie i radośnie. Te grzyby to bardziej takie hasło jesiennej integracji niż rzeczywistość przy ciekawym świata pięciolatku i dwulatce, która “musi na ręce – musi sama – natychmiast musi na ręce…”. “Nie ma grzybów”, “słabo z grzybami” powtarzaliśmy jedno przez drugie. Zebraliśmy tyle, że akurat udało się zakryć dno koszyka. Umęczeni wielce znaleźliśmy ustronną polankę, też rzecz jasna bez grzybów. I rozłożyliśmy się na niej – żeby posiedzieć, pogadać i szałas z dzieciakami zbudować. Po chwili jakiejś takiej nawet dłuższej, odeszłam kilka kroków od rozbawionej gromady. Patrzę: grzyb. I kolejny. I dwa następne. W ślimaczym tempie, prawie stojąc w miejscu. To aż zabawne było. Dookoła nas na tej polanie w kilka minut znalazłam więcej grzybów niż wcześniej gdy w pięć osób zbieraliśmy je… na tej samej polance i w okolicznym lesie przez dwie godziny.
Wolniej znaczy więcej, znów.
*
Życie nie staje się bardziej barwne, im szybciej idziesz. To niby banał, a jednak wokół tyle osób zachowuje się jakby wierzyło w te słowa. Ten wyścig szczurów, korporacyjne gadki i bieg na oślep w supermarkecie. Kolejne, coraz większe galerie handlowe, zabawki, obowiązki. MUSZĘ wypiera CHCĘ. Coraz mniej nas w naszym życiu, coraz węższy margines na życie zostawia nam egzystencja. Zostawia? Czy sami sobie zostawiamy, spychając się do roli nieczułych maszyn? Komu służy ta prędkość? Bo na pewno nie jednostce, nie relacji, nie zdrowiu. Komu? Czemu? Masz pomysł? Serio pytam, chętnie się dowiem. Bo wydaje mi się, że wszyscy nawzajem nakręcamy się, żeby biec w kołowrotku szybciej i szybciej. Mniej przez to widzimy, mniej grzybów wpada do naszego koszyka, przychodzą smutki, zmęczenie i pytanie o sens tego wszystkiego.
A gdyby tak… wolniej? Jeszcze wolniej? Im spokojniej będziesz iść, tym więcej doświadczysz i zobaczysz. A Twoje dzieci razem z Tobą. One potrzebują Twojego TU i TERAZ. Przeczytałam dziś słowa, które zostały mi w głowie – były to rozważania o tym, jak dziecko pojmuje miłość. Otóż dla dziecka miłość = czas. Czas, który poświęcasz na prawdziwe bycie z nim, Twoja uwaga skupiona na NIM. Nie super zabawki, drogie ubrania, konsole i wakacje pod palmami. Twój czas, każdego dnia, tygodnia i miesiąca – to jedyna miara miłości, jaką znają dzieci. A może nie tylko dzieci?
*
Piszę ten tekst, Leon obok mnie przy stole koloruje, Mila kawałek dalej sprawdza jak smakuje świecowa kredka ;P Leo mówi:
– Chciałbym, żebyś ze mną trochę pokolorowała…
Ja wiem, że zaraz wieczór, kolacja, trzeba robić kąpiel, usypiać. Że czasu mało, a do zrobienia zawsze jest zbyt wiele. Zawsze. Ale ja właśnie piszę, że trzeba wolniej żyć. Odsuwam komputer, biorę w dłoń niebieską kredkę.
Będę kolorować ludzika.
Żyć wolniej. Uważniej. Dziękuję za ten post.
:*
Przepiękny tekst. Nie mogłam się powstrzymać i udostępniłam na profilu mojego bloga na fb. Dziękuję! <3