Gwałt małżeński. I co dalej?

Gwałt małżeński - czy da się po nim żyć?

Bardzo chciałam przeprowadzić ten wywiad. Mimo że mam na koncie mocne i poruszające rozmowy z kobietami, nigdy jeszcze przygotowania nie były tak wymagające. Polało się sporo łez, żadnej nie żałuję. Po prostu wierzę, że o takich doświadczeniach należy mówić głośno. Nie tylko dlatego, aby pozwolić ludziom opowiedzieć swoją historię. Równie ważne jest to, aby dać komuś do myślenia, może ostrzec czy dodać odwagi?

Zapraszam Was serdecznie – poznajcie Martę.

.

Wierzysz jeszcze w miłość?

Szczerze…? W taką między kobietą a mężczyzną już nie wierzę. Wierzę już tylko w inne rodzaje miłości.

.

Odkąd pamiętam głośno krzyczałam, że nie będę miała męża ani dzieci. W głębi jednak marzyłam o normalnej rodzinie. W moim domu nikt nie okazywał sobie uczuć, nikt mnie nigdy nie przytulał, nie mówił,  że mnie kocha albo że jest dumny, kiedy coś mi się udawało. Rodzice najczęściej całymi dniami się ze sobą kłócili. Albo oboje byli w pracy od rana do nocy. Tata popijał, wtedy były awantury i latały talerze z obiadem. Mama zaś najczęściej uciekała w pracę – zajmowała się tworzeniem biżuterii w firmie jubilerskiej i często zabierała niedokończone projekty do domu. Można powiedzieć, że wychowała mnie babcia – rozwódka, wdowa, kobieta, która przeżyła wojnę.

Babcia pomimo wielu krzywd, jakich doznała od swojego syna, usługiwała mu i całe życie „chodziła na paluszkach”, aby go nie rozdrażnić. Dość wcześnie zorientowałam się, że tak być nie powinno. Byłam jednak wtedy wiecznie nieśmiałą, zakrzyczaną i wyśmiewaną w szkole dziewczynką. Powodem szykan była moja tusza – z powodu astmy przyjmowałam sterydy, byłam więc po prostu gruba. A dzieci, jak to dzieci – często nie miały litości. W głębi duszy myślałam sobie jedno, ale robiłam drugie. Obiecywałam sobie w duchu, że kiedyś odważę się żyć inaczej, że nie powtórzę losów mojej babci i mamy. Mój rodzinny dom to było piekło, którego nie dam rady opisać. Kobiety były do garów i sprzątania, pozbawione prawa głosu.

A później:

Chyba w ramach buntu, który korzenie miał w dzieciństwie – dalej nie potrafię gotować ;). Były też tatuaże – ojciec ich nie akceptował, a ja bardzo chciałam zrobić mu na złość… Obcięłam włosy, bo nie pozwalał ich skrócić – ani mamie, ani mnie. Ojciec dwa razy wyrzucał mnie z domu, trudno jest wybaczyć takie rzeczy. Dziś chyba już mi się udało. Jednak chociaż on stara się naprawić nasze relacje, dalej nie potrafię mu w pełni zaufać… Nie wiem czy kiedykolwiek będę w stanie to zrobić.

I wtedy, całkiem spodziewanie, przyszedł Ten Dzień. Dzień, który doprowadził mnie do obecnego stanu rzeczy. Zamiast białej sukni, była fioletowa. Zamiast ślubu kościelnego, cywilny. Poznaliśmy się przez Internet, coś zaiskrzyło, 10 miesięcy później wzięliśmy ślub.

Na szybko. Za szybko.

Wcześniej wierzyłam swojej intuicji. Nie wiem do dziś, jak to się stało, że przy nim przestałam jej słuchać. Minęły lata, a ja dalej nie rozumiem swojego zachowania. Przecież było tyle znaków, że powinnam uciekać gdzie pieprz rośnie… Jeszcze przed ślubem wprowadził się do mnie, żył na mój koszt i za nic nie płacił. Czasem nie wracał na noc, miewał dziwne zachowania. Byłam zakochana i wiele, naprawdę wiele wybaczałam. Zaszłam w ciążę, poroniłam. Zanim zdołałam się pozbierać – wyszło na jaw, że on idzie do więzienia. Za paserstwo.

Po wyroku poszedł do pracy. Ja akurat swoją straciłam. Zamieszkaliśmy wtedy u mojej mamy – ojciec już z nią nie mieszkał, rodzice w końcu byli po rozwodzie. Ustaliliśmy, że ja zajmę się schorowaną babcią, a mama i mój mąż będą pracować. Żyliśmy jakoś – kłóciliśmy się, godziliśmy, wychodziły na jaw jego stare długi i wyskoki.

Babcia zmarła, a ja wtedy rozpoczęłam pracę – nie było mnie w domu po 12 godzin dziennie. On awansował – został wtedy kierownikiem w supermarkecie. I kiedy wydawało się, że osiągamy względną stabilizację – wybuchło. Był grudzień 2015 kiedy dowiedziałam się, że ma romans. Wkrótce okazało się, że nie jedyny. Nadal jednak bardzo go kochałam. Zrobiłabym wtedy wszystko, nawet oddała swoją godność, byle tylko ze mną został. Odchodził do kochanki, gdy z nią się kłócił, wracał, przepraszał. Cierpiałam, ale przyjmowałam go z powrotem. Gdy odszedł po raz kolejny, okazało się, że tamta jest w ciąży.

Jednak wracał do mnie, wciąż traktując mnie jak żonę – w każdym znaczeniu tego słowa.

Ja miałam mętlik w głowie. Bywałam szczęśliwa, czasem czułam się wręcz brudna. Jednak on wtedy jeszcze miał nade mną władzę, poddawałam się bez zbytniego ociągania. W tamtym okresie powoli, bardzo powoli, zaczęłam budzić się „do swojego życia”, oddychać pełną piersią. Rozpoczęła się moja przygoda z bieganiem i zdrowym stylem życia, wkrótce też poznałam kogoś innego. Gdy on o tym się dowiedział – robił wszystko, abym mu wybaczyła. Wszystko, obiecywał złote góry. Uległam, pozwoliłam mu wrócić. Jego córka miała wtedy 6 tygodni. A kochanka – cóż, wciąż bywała w naszym życiu. Przyszła nawet w moje 30-ste urodziny – zdemolować mi samochód. Wypisywała smsy, groziła samobójstwem, tamte czasy to był rollercoaster. Powoli rosła moja niechęć do tej sytuacji, nie chciałam dalej tkwić w „trzyosobowej grupce wzajemnej adoracji”. Postanowiłam odmienić swoje życie i uwolnić się z tej toksycznej relacji.

Chciałam go spakować i z dnia na dzień zakończyć to małżeństwo. Wtedy stało się. Zawsze twierdził, że seks to obowiązek małżeński.

Przy nim poznałam również, czym jest gwałt małżeński.

W środku nocy zaczął się do nie dobierać. Niby nic nowego, ale tym razem na koniec półprzytomna usłyszałam jak rzucił od niechcenia: „uważaj, coś ci cieknie”. Nigdy tego nie zapomnę. Nigdy, do końca życia.

Modliłam się, żeby nie było dwóch kresek. Ale w duchu wiedziałam. Czułam to po prostu. Byłam w ciąży.

Mnie ta wiadomość przeraziła, on skwitował ją krótko: „jesteś w ciąży, żeby mieć po mnie pamiątkę, jak się zabiję”. Coraz częściej wybuchały awantury, miały coraz bardziej burzliwy przebieg. Brakowało pieniędzy, a ja spodziewałam się dziecka człowieka, który mnie zniszczył. Zdeptał wszystko, w co wierzyłam. Nie miałam z jego strony żadnego wsparcia, nie obchodziło go to, co mi zrobił. Momentami nie było co jeść, brakowało pieniędzy na badania czy zakup rzeczy dla dziecka. Żyliśmy z mamą z jej renty – 1000 zł na trzy osoby, plus kot i dom na utrzymaniu. On zaczął ćpać.

.
Ja przez pierwsze 3 miesiące praktycznie nie wychodziłam z domu – ciągle wymiotowałam, nie mogłam spać. Byłam przerażona, czułam się martwa, chociaż nosiłam w sobie nowe życie. Wydawało mi się, że mój świat się skończył. Nie potrafiłam pokochać dziecka, nie zmieniły tego ani badania USG, ani pierwsze ruchy. Agresja słowna wobec mnie przeszła w fizyczną. Podczas jednej z awantur i prób samobójczych, zaczął mnie dusić. Kazałam mu się wtedy wynosić, mama zadzwoniła na policję. Trafił do psychiatryka, uciekł po miesiącu – prosto do kochanki. Bolało.

Czułam przerażający strach przed przyszłością, przed porodem, przed odpowiedzialnością. Czułam, że zostanę ze wszystkim sama. Wspierała mnie jedynie mama, z którą mieszkałam. W styczniu niespodziewanie trafiła do szpitala. Rak. Przerzuty. Intensywna terapia. Koszmar. W lutym już jej nie było. Tęsknię do dziś i w myślach pytam: „dlaczego?!”.

W marcu, dzień po urodzinach mojej mamy, urodziła się moja Córka. Wtedy zmieniło się wszystko.

Dla mnie poród był najlepszym momentem ciąży. Do tego dnia przez 9 miesięcy na samą myśl o tym wydarzeniu dostawałam niemalże drgawek. Pominę fakt wymiotów dzień i noc do 8 miesiąca… porzucenie przez męża dla kochanki, śmierć mojej mamy na miesiąc przed porodem… Ciąża była koszmarem, z którego chciałam się obudzić. Wtedy zupełnie nie chciałam swojej córki, myślałam o oddaniu jej do adopcji. Myśl o szpitalu i to czego się nasłuchałam i naczytałam o porodzie powodowała ogromny lęk. Jak się okazało – niepotrzebnie.

Rodziłam na Inflanckiej w Warszawie. Gdyby nie pani na IP, a później kilka pielęgniarek- powiedziałabym wręcz, że było wzorcowo. Trafiłam na cudowną położną. Nikt nie oceniał mnie gdy mówiłam wprost o tym, że nie wiem czy córka ze mną zostanie. Wręcz przeciwnie – położna i pielęgniarki rozmawiały o tym ze mną, starały się doradzić, wysłuchać, wesprzeć. I chyba tylko dzięki nim poród trwał niecałe cztery godziny, było znieczulenie, czułam się człowiekiem, kobietą. Nikt mnie nie obdarł z resztek godności, z którymi trafiłam w to miejsce. Dzięki nim nie mam traumy, jeśli ktoś z tej ekipy to przeczyta – dziękuję z całego serca za to jak się mną te osoby zajęły. Dzięki nim moja córka jest ze mną, przywróciły mi wiarę w ludzi.

.

Jakoś żyjemy razem do dziś. Przeżyłam kolki, histerie, spazmy. Początek był trudny, ale mam wrażenie, że z każdym dniem wychodzę na prostą. Dziś córka ma 8 miesięcy. Ja ćwiczę, tryskam energią, mam w końcu tyle planów i marzeń. Pomimo tego, że każdy dzień to wewnętrzna walka o przetrwanie – poddać się czy próbować? Ale próbuję. Pomimo bólu – fizycznego i psychicznego, braku pieniędzy, domu, który się rozpada… Bo wiem, że dla Niej zrobię wszystko. I dla siebie.

Tworzymy zamknięty krąg – Ona się uśmiecha – uśmiecham się ja. Ja się uśmiecham – uśmiecha się Ona…

.

Wybaczyłaś?

Nie. Nie da się wybaczyć czegoś, co boli cały czas. Czegoś, co zmieniło życie, myślenie. Do dziś nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mnie kiedykolwiek dotknął. Jeszcze długa droga przede mną, aby się uwolnić. Złożyłam pozew o rozwód z orzekaniem o jego winie. Minęło pół roku, a nie ma jeszcze terminu pierwszej rozprawy. Udało mi się tylko wywalczyć zabezpieczenie alimentów na córkę i na mnie. Nie zapłacił ani złotówki, do tej pory dał córce tylko nazwisko (i tak z automatu – bo małżeństwo…).

Zanim odbuduję siebie minie jeszcze dużo czasu. Etap smutku, tęsknoty już za mną. Teraz jest etap złości przeplatającej się z obojętnością. Boję się tylko rozprawy- emocji, jakie ten człowiek potrafi we mnie wywołać. Ale wiem, że dla spokoju córki – zniosę to wszystko i jeszcze więcej.

 

A jakie masz marzenia?

Oooj, dużo! Pobiec w Maratonie Warszawskim, polecieć znowu do Szkocji, wyprowadzić się z miasta, w którym mieszkam… A największe – wychować córkę na dobrego człowieka.

 

Myślisz, że będziecie szczęśliwe?

Nie, nie będziemy szczęśliwe. My już jesteśmy szczęśliwe. Szczęście to coś, co nosi się w sobie – to zwykłe chwile, które trzeba potrafić doceniać.

.

Na koniec, Moi Mili (choć wiem, że bardziej odpowiednie byłoby milczenie) – chciałabym dodać jedno zdanie. Jeśli znacie kogoś, kto chciałby i mógłby pomóc Marcie od strony prawnej – w przeprowadzeniu rozwodu i zabezpieczeniu przyszłości córki – napiszcie do mnie. Mam oczywiście na myśli bezpłatną pomoc – dziewczyny ledwo wiążą koniec z końcem, a wszystkie pisma procesowe itp. Marta pisze sama, posiłkując się informacjami z Internetu. Wierzę, że razem znajdziemy prawnika o wielkim sercu, który im pomoże! 

Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Em:
Em:
5 lat temu

Pani z tekstu może wystąpić o przyznanie pełnomocnika z urzędu, ewentualnie zwrócić się o pomoc do jakiejś fundacji, takie sprawy są długie i trudne.

Iza
Iza
Reply to  Em:
4 lat temu

Dokładnie, w prawie polskim jest możliwość poproszenia o prawnika z urzędu jeżeli strony na niego nie stać. Dodatkowo, jeżeli prawnik pani niezadowala – można go zmienić 3krotnie. Wystarczy złożyć prosty wniosek.