Prostota to nowa czerń – projekt 333 i inne przełomy w moim życiu

prostota to nowa czerń

Obejrzałam wczoraj film. Minimalizm.

Zrobił na mnie wrażenie nieporównywalne z niczym w ostatnim czasie. Jakbym odkryła coś bardzo ważnego, a jednocześnie tak pierwotne mojego, że aż strach. Czuję się, że ktoś rozwiązał zagadkę, którą w sobie nosiłam. Wyjął kamyk z buta, który uwierał mnie przez wiele ostatnich życiowych kilometrów. Dostałam rozwiązanie, bardzo chciałabym z niego skorzystać. I podać wiedzę dalej, bo może Wy czujecie podobnie?

Nie ma tu dramatu, dzikich zwrotów akcji. Jest zwyczajne życie, powolne obrastanie w przedmioty, kotwiczenie w porcie, który może wcale nie jest tym odpowiednim? Są godziny poświęcane na układanie RZECZY, odkurzanie RZECZY, porządkowanie RZECZY. Dni mijające na segregowaniu RZECZY, praniu RZECZY, prasowaniu RZECZY i wybieraniu RZECZY. Czas marnotrawiony na zakupach, bo ciągle potrzeba WIĘCEJ RZECZY.

Od dawna czuję się przytłoczona NADMIAREM. Wszystkiego – ilością zabawek, sprzętów kuchennych, ogrodowych, ubrań, nawet książek. Chociaż często sprzątam (w sumie – kto przy dwójce dzieci nie sprząta często…), staram się myśleć podczas zakupów, ani nie ulegać impulsom, nie opuszcza mnie wrażenie, że wszystkiego jest po prostu za dużo. A im więcej mamy przedmiotów, tym większej ich liczby jeszcze brakuje. W efekcie łapię się na tym, że podczas porządkowania pokoju Leona znajduję grę czy książkę, która trafiła tam bezpośrednio po tym, jak uradowani przynieśliśmy ją ze sklepu. Nawet folia nie jest naruszona. Tak ucieszyliśmy się tym, że ją kupiliśmy, że zapomnieliśmy o niej godzinę później. Czujecie to szaleństwo?

Krok po kroczku, milimetr po centymetrze dajemy się wtłoczyć w marketingową bajkę. Bajkę, która nie ma ani szczęśliwego zakończenia, ani nawet morału, bo właściwie chodzi w niej jedynie o kupowanie dla samego kupowania. Dla pocieszenia, dla zabicia nudy, dla chwilowej, sztucznie wykreowanej mody. Wystarczy krótka, króciuteńka refleksja, aby dotarło do nas, że nie o to powinno w życiu chodzić. Jeśli tylko się zastanowisz, za ciuch z wyprzedaży, od którego nigdy nie oderwałaś nawet metki, wcale nie zapłaciłaś 40 zł. Kosztował Cię dwie godziny ŻYCIA. Przez 120 minut musiałaś robić coś, czego mniej lub bardziej nie lubisz, tylko po to, aby… mieć co sprzątać i przekładać z półki na półkę. To czas, który nigdy nie wróci, którego nie spędziłaś na odpoczynku, na tuleniu swoich dzieci, na spokojnym śnie…

Chcę oddać dużą część przedmiotów i odzyskać swój czas. Chcę przywrócić równowagę w rodzinie, przeciwstawić się szybkiej i łatwej modzie. Kulturze “mania”, czy może “mienia”. Nie chcę świata, w którym status społeczny wyznacza metka czy marka. Nie chcę gromadzić. Chcę wolności czasu i przestrzeni. Chcę, aby miejsce, w której spędzam znaczącą część swojego życia, mój dom, była oazą spokoju. Chcę swojego życia na swoich zasadach. Zrywam się ze smyczy marketingu!

Najważniejsze, co zostało mi w głowie po wczorajszym seansie to fakt, że to ja mogę siebie zmienić i wyzwolić. Wiem, że brzmi banalnie, ale czasem prawda taka jest. Do bólu prosta.

Nie mam planu zaszyć się w szałasie w Bieszczadach. Lubię fajne buty, sukienki, dodatki do domu i jestem zakręcona na punkcie książek i zabawek. Nie wyrzeknę się zakupów, nie złożę ślubów konsumpcyjnej czystości. Jednak planuję tej wiosny poszukać w sobie i wokół siebie umiaru. Na swoich zasadach, z naszymi rodzinnymi ograniczeniami, marzeniami, możliwościami. Ale jednak – bardzo chcę coś zmienić.

Jest trochę tak, że jak chcemy zmienić wszystko, zwykle nie zmienia się nic. Dlatego krok po kroku, chcę by powiew minimalizmu przewietrzył nasz dom, nasze myślenie i wzajemne relacje. Zaczynam od dwóch obszarów: przestrzeni Leona i mojej garderoby.

Nie lubię dużych słów czy teoretyzowania. Wczoraj w nocy, tuż po zakończeniu filmu, pobiegłam do pokoju Leona czynić przemyślenia. Rozpoczęłam wielkie porządki, które dziś od rana z Lenym kontynuujemy. Potrwają pewnie jeszcze kilka dni, bo pracy jest dużo. Chcemy oboje przemyśleć spokojnie, które przedmioty zostawiamy i gdzie będzie ich nowe miejsce. Rośnie stos rzeczy do oddania, kolejny do odłożenia dla Miluty, wyniosłam już ogromnym worek śmieci. Pozbywamy się wszystkiego, co… nie jest wystarczająco piękne, lubiane lub przydatne, aby zostać w naszym domu. Zupełnie odwrotnie niż przy dotychczasowych porządkach, kiedy pozbywaliśmy się tylko tego, co nie nadawało się, by to zatrzymać. Chcę przejrzystej, spokojnej przestrzeni, bo widzę, że hasło “mniej znaczy więcej” sprawdza się też w odniesieniu do najmłodszych dzieci. Więcej kreatywności, więcej uważności, więcej skupienia. Jestem zdecydowana, że to jest właśnie moje WIĘCEJ.

Film zainspirował mnie też do zmian w swojej garderobie. A w konsekwencji – życiu. Ale po kolei.

Słyszeliście o projekcie 333?

Ja też nie. Do wczoraj.

Projekt 333 ma już prawie 7 lat i za Oceanem zdążył zrobić karierą i podbić serca wielu kobiet. Jest minimalistycznym wyzwaniem modowym, które polega na wybraniu ze swojej garderoby 33 rzeczy (włączając w to biżuterię, buty i okrycia wierzchnie!) i ograniczeniu się do nich przez 3 miesiące.

Kocham wyzwania. Dlatego chociaż zakładam, że nie będzie to wcale proste – chcę spróbować. Wierzę, że ograniczenie ilości rzeczy w szafie, przełoży się na inne, bardziej istotne kwestie. Chciałabym się przyjrzeć temu procesowi od wewnątrz, wyciągnąć swoje wnioski.

Powoli zastanawiam się nad swoim zestawem 33 rzeczy, dam sobie kilka dni na przemyślenie, przejrzenie szafy i podjęcie decyzji. Fajnie by było, gdyby ktoś z Was miał ochotę przyłączyć się do projektu.

I dajcie znać czy jest to coś, co Was interesuje, wtedy chętnie napiszę więcej o zasadach i razem zaplanujemy akcję – minimalizację.

Bo… prostota to nowa czerń!

Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Marta
Marta
5 lat temu

Tez powoli zaczynam ogarniac szafę żeby zdobyć się na to wyzwanie ;)

Powodzenia życzę !