Ostatni weekend spędziliśmy nad Bałtykiem. I chociaż byliśmy tam przecież wcześniej wiele, wiele razy, dopiero teraz udało mi się spełnić moje ogromne marzenie. Marzenie, które było ze mną od 11 lat, od dnia, kiedy zaczęliśmy być razem z moim T. Chciałam pokazać mu moje ukochane polskie wybrzeże takim, aby zauroczyło i jego. 11 lat i BACH, przepadł jak kamień w wodę.
Ale jak to się stało?
Wierzę, że przeciwieństwa się przyciągają, pod wieloma względami. Wśród różnych różności różniących ;) nas z Tomkiem jest też jego sympatia do gór i moja do morza. On pół dzieciństwa i nastoletniości spędził w Bieszczadach, Tatrach, a nawet Himalajach. Ja w góry wybierałam się tylko pozjeżdżać na nartach, rzadko. Za to od kiedy pamiętam miłością wielką darzyłam wodę, morze szczególnie. W młodości “durnej i chmurnej” zdarzyło mi sie urwać na parę tygodni z domu i jeździć po polskim wybrzeżu – od wschodu na zachód. A za rok z zachodu na wschód. Byłam w każdej mniejszej i większej miejscowości, miałam swoje ulubione miejsca, knajpy, wiedziałam jak pachnie morze w maju, a jak we wrześniu.
Nasz związek to było poniekąd jak zderzenie światów. Z wielu przeróżnych względów, z pewnością preferencje geograficzne nie są tym najważniejszym. Ale jednak… Totalna rozbieżność. Życie lubi płatać figle i niespełna miesiąc po tym, jak zaczęliśmy być razem, zamieszkaliśmy we dwoje. Zamieszkaliśmy w miejscu, gdzie nagie pustynne góry wchodzą niemalże do wody. Na Półwyspie Synaj. To się nazywa kompromis, prawda? Jednak o tym może kiedyś, nie dziś. Bo już oddalam się od tematu bardziej niż bardzo.
Po dwóch latach wróciliśmy do Polski, każde z nas jednak zostało przy swoich preferencjach. Bardzo chciałam pokazać Tomkowi piękno bałtyckich plaż. Nie powiem, kilka razy pojechaliśmy w różne miejsca, jednak od moich czasów nadmorskich wiele się zmieniło i nie udało mi się znaleźć tej atmosfery, tego spokoju, poczucia wolności i przestrzeni, którym chciałam się podzielić. Przeciwnie – tłumy ludzi, wszechobecne stragany z chińskim złomem, tłuste frytki i litry rozgazowanego piwa. A do tego deszcz. I jeszcze więcej deszczu. Klęska. Spróbowaliśmy znowu i znowu.
Aż w końcu byłam o krok od tego, żeby przyznać Tomkowi rację. Że wypoczynek nad polskim morzem nie jest dla nas. Bo nie da się też ukryć, że moje potrzeby i preferencje zmieniły się na przestrzeni ostatnich hmmm… 10 lat. Czego innego szukałam jako nastolatka, a zupełnie czego innego jako mama. Wtedy znalazłam stronę Cisowego Zakątka. I wiedziałam, po prostu byłam pewna, że to jest miejsce, jakiego bezskutecznie szukaliśmy tyle czasu.
I co? Nie pomyliłam się! Mamy za sobą przepiękne cztery spokojne dni. A w sobie przekonanie, że Bałtyk w październiku jest przepiękny. Puste plaże Stilo, ciepłe słońce i słony wiatr, który nas otulał… Ten piasek, taki delikatniutki, biały jak mąka. Kamyki oszlifowane przez morskie fale. Mila z Lenym byli w siódmym niebie – w końcu rozpostarła się przed nimi największa piaskownica świata ;) I te mewy nad głowami. I zapach nie do podrobienia. Tak morze pachnie tylko jesienią.
Było tak magicznie, że spacer na plażę trwał większą część dnia – chodziliśmy po wrzosowiskach, zbieraliśmy grzyby, patyki, liście, przytulaliśmy drzewa, wąchając ich korę. Przystanków było chyba sto, a to na zdjęcia, na zabawy w chowanego lub na oglądanie leśnych skarbów. O ruchomych wydmach nawet nie będę pisać, bo każdy, kto był, wie, że są jednym z najpiękniejszych miejsc w Polsce! (a kto nie był, nie się wybierze, gwarantuję, że nie pożałuje). I latarnia Stilo, w której zakochał się Leon. Idealnym dopełnieniem naszych mini-wakacji było przepyszne, ale naprawdę wspaniałe jedzenie (o miejscu, gdzie zabrano nas do kulinarnego raju napiszę w tym tygodniu).
A ponad wszystkim: Cisowy Zakątek. Miejsce – marzenie. Położone na uboczu, bez żadnego szyldu (bo i po co, skoro miejsca są zarezerwowane na wiele miesięcy naprzód?). Cisza, spokój, wokół las. A w tym lesie dróżka, przy której stoi 14 pięknych domów. Wszystkie takie same i każdy różny. Pięknie to sobie wymyślili Magda z Januszem, oj pięknie… Jest wszystko, co potrzebne, żeby odpocząć – taras, wokół drzewa. Są hamaki, naturalny plac zabaw, latem basen. Są żołędzie do zbierania, a w domkach sauny dla zmarzluchów. Można napalić w kozie, a można po prostu usiąść z kubkiem ciepłej kawy i rozglądać się po wnętrzu, bo domki urządzone są z dbałością o każdy szczegół. I samo przyglądanie się im sprawia frajdę.
Te dni wystarczyły, żeby Tomek przekonał się do polskiego wybrzeża. Nie wiem czy pokochał je tak samo jak ja. Ale chce wrócić, a to o czymś świadczy, prawda? :)
Świetne zdjęcia, takie z klimatem:) oj sama bym się wybrała z rodziną :)
Pozdrawiam.
chłonę te Wasze zdjęcia, każde z osobna. Może to za sprawą i mojego ukochanego morza do którego mam tak potwornie daleko, a może dzięki Wam, bo jesteście tacy prawdziwi, jaka powinna być prawdziwa każda rodzina.
bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa, bardzo! morze ma jakiś spokój w sobie, który od zawsze mnie urzekał, cieszę się, że teraz urzeka też Dzieciaki. już tęsknię, choć dopiero przed chwilą tam byliśmy… dobrego dnia dla Ciebie! :*
Byliśmy w Cisowym Zakątku kilka lat temu, bajka! Szczególnie okoliczne, puste plaże! Właśnie kombinuję, żeby w tym roku latem wrócić w tamte okolice!
Ciekawe czy są jeszcze wolne miejsca na tegoroczne lato…? Sama chętnie bym tam spędziła chociaż kilka dni.