W dziwnych czasach żyjemy – praktycznie każdy z nas wie czym to jest smartfon, GPS, aplikacja. W każdym niemalże domu jest komputer, czasem niejeden. Telefonów komórkowych jest w naszym kraju więcej niż mieszkańców. Żyjemy coraz szybciej i bardziej intensywnie. Biegniemy przed siebie w nieskończonym pędzie, często bez możliwości zastanowienia się, w którą stronę i dlaczego. Elektronika i gadżety zajmują coraz więcej miejsca wokół nas, czasem rozpychając się nieznośnie i walcząc o naszą uwagę ze wszystkim innym.
Odeszliśmy od natury, owszem czasem w niedzielę jakiś spacer w parku, ale pytanie czy to na pewno jest ten kontakt z przyrodą, jaki w dłuższej perspektywie jest nam potrzebny do zdrowego życia. Czy nam się to podoba, czy nie – jesteśmy ewolucyjnie częścią tego zielonego świata, nie tego błyszczącego niebieską poświatą telewizorów. Nasze oczy stworzone są, aby patrzeć w dal – w przestrzeń, nie w iphone’a przed samym nosem.
Wiem, że nie jest prosto wyrwać się z kieratu, rozpocząć zmiany i pójść pod prąd, wyprowadzając się w Bieszczady czy na Podlasie. Dlatego nie chcę (przynajmniej nie dziś) nikogo do tego namawiać. Fajnie jednak korzystać z szans, jakie pojawiają się w naszym otoczeniu, szczególnie tym najbliższym.
Całkiem niedawno podczas spaceru po Kępie Potockiej, odkryliśmy miejsce, którym chciałabym się z Wami podzielić. Słyszeliście o ogrodach społecznych? Ja też nie. Aż do teraz. Jest to idea, która wychodzi naprzeciw brakowi zieleni w mieście – trochę jak z tą górą (nie przyszedł do niej Mahomet, to ona poszła do niego, podobno… ) Program pilotażowy powstał w tym roku w 10 polskich miastach, w planach ma być rozwijany w wielu kolejnych. O co w tym chodzi? Oto, żebyśmy byli bliżej przyrody, a skoro czasem nie mamy możliwości wyjazdu z miasta – natura przyszła do nas!
Na Kępie Potockiej w Sąsiedzkim Ogrodzie przy Jurcie różni ludzie uprawiają różniste warzywa, zioła i kwiaty. Wygląda to wszystko pięknie, ale co ważniejsze – jest super okazją, żeby pokazać te cuda dzieciakom. Wstyd powiedzieć, ale Leon nie widział wcześniej jak rośnie bakłażan czy dynia – przy okazji spaceru mieliśmy możliwość podpatrywania roślin, które w innych okolicznościach można zaobserwować jedynie na wsi. O ile, powiedzmy, pomidorki koktajlowe czy truskawki spotkać można czasem na balkonie czy nawet niewielkim tarasie, o tyle nie widziałam nikogo, kto pokusiłby się o samodzielną hodowlę w takich warunkach ogórków, marchewek czy buraków. Sama miałam frajdę z oglądania warzyw (przyznam szczerze, że dla całej naszej czwórki było to nie mniej fascynujące od oglądania egzotycznych roślin uprawianych w Indonezji), a z całą pewnością na Żoliborz jest trochę bliżej.
Zatem póki za oknem piękne lato – pędźcie na Żoli, bo warto!