Wierzę w przypadki. Za sprawą jednego z nich kumpela Tomka zorganizowała weekend dla paczki znajomych w Głęboczek Vine Resort & SPA. Przyjechaliśmy i… przepadliśmy. Spodobało nam się tam wszystko – zaczynając od położenia na uboczu, praktycznie nad samym jeziorem w otoczeniu malowniczych pól i łąk. Przez wkomponowanie zabudowań w rzeźbę terenu – sprawiają wrażenie jakby tam były od zawsze, niby nowoczesne, ale jednak z rustykalną nutą, sielskie, wiejskie, przepiękne, ot co. Ten niezwykły efekt udało się uzyskać dlatego, że większa część kompleksu hotelowego powstała przez adaptację siedliska wiejskiego. Poprzez jedzenie, które olśniewa, zachwyca prostotą – szef kuchni, Marian Frankowski, od lat wierny idei Slow Food ucieszy każdego, ręczę za to (i nigdy mu nie zapomnę, że podczas pobytu w każdej z moich ciąż spełniał moje kulinarne zachcianki – ahhh, ten śledź w śmietanie!), wspaniałe SPA i strefę wellness z praktycznie pustym basenem, w którym każde z naszych dzieci po raz pierwszy pływało, aż po gustownie urządzone pokoje i harmonię z naturą.
Wiem, że zakochana w tym miejscu – nie jestem obiektywna. Czytam to, co do tej pory napisałam i widzę co najmniej nachalną reklamę. Nie dbam o to. Zaczęłam pisać bloga, aby dzielić się tym, co wyjątkowe, oryginalne i warte polecenia. Głęboczek otwiera tą listę, po prostu musi, inaczej nie byłoby uczciwie.
To tutaj spędzałam wakacje w ciąży z Leonem, kiedy bałam się ryzykować wyjazd poza Polskę. To tutaj dochodziłam do siebie po porodzie. W tym miejscu uczyliśmy Leona pływać. Tu przyjechaliśmy w środku zimy na sanki. Tutaj obchodziłam szampańsko swoje 30ste urodziny. Tu przyjechaliśmy cieszyć się z drugiej ciąży. Tutaj ze sporym brzuchem zamieszkiwanym przez Milę bawiłam się z Lenym, delektując się naszym ostatnim wspólnym latem. Tutaj mój Brat się oświadczył. Lista jest naprawdę długa…
Nie potrafię sobie jedynie odpowiedzieć na pytanie – w jakim miesiącu, o jakiej porze roku, kocham to miejsce najmocniej? Sama nie wiem. Czy w maju, kiedy jabłonie kwitną tak obficie, że wydaje się, że spadł śnieg? Czy w lipcu, kiedy można płynąć na kajakowe wyprawy, w ilościach nieprzyzwoitych kwitną malwy, a basen pod gołym niebem zaprasza do szaleństw? Czy w sierpniu, kiedy kolejno dojrzewają mirabelki, jabłka, śliwki, gruszki, kiedy owoce można zrywać prosto z drzew? I pachnie tak obłędnie… Czy w październiku, podczas wspólnego winobrania (i kosztowania oczywiście, zarówno winogron, jak i wina). Czy w listopadzie, kiedy tak miło siedzi się przy wielkim kominku w głównej sali, a w strefie SPA czeka ciepła sauna, a grzane wino smakuje wybornie? Właśnie – wino, bo to przecież nie tylko hotel ze wszystkim udogodnieniami dla dzieci, nie tylko wspaniała restauracja, ale też własna winnica i pokaźna kolekcja win z całego świata do spróbowania!
Wiele jest miejsc, zarówno na mapie Polski, jak i świata, które lubię i do których chciałabym wrócić. Jednak nie będzie żadnej przesady w stwierdzeniu, że nigdzie, absolutnie nigdzie nie odpoczywamy rodzinnie tak jak tam. Wystarczą 2-3 dni, a czuję się jak po naprawdę solidnym urlopie. Magia miejsca. I ludzi, oczywiście, ale… to już zupełnie inna historia.
Na przestrzeni lat tyle nagromadziłam głęboczkowych zdjęć, że selekcji do dzisiejszego wpisu dokonywałam z trudem. Pokażę tylko trochę, tych najulubieńszych (a co się przy ich oglądaniu teraz nawzruszałam, to moje!):