Wpadłam wczoraj na próbę i krótką rozmowę z reżyserką MaMoMi, Izą Chlewińską. Tak z biegu codzienności, jak po ogień, jak to zwykle ja. Bo wiadomo – w domu Mila ząbkuje, chory mąż i bunt czterolatka na pokładzie (bunt na szczęście nie u męża, bardziej u syna ;). Bo brak słońca, zima za długa, tęskno do lata, za mało witamin. Bo terminy, dedlajny, rachunki trzeba popłacić. Mail, na którego czekam nie przyszedł, za to pojawiło się 10 nowych, których wcale nie mam ochoty czytać, a tym bardziej na nie odpowiadać. Stres, pęd, wyścig, nocny sen podziurawiony pobudkami na karmienie, kawa zwykle zimna i w pośpiechu. No, taki czas, taki czas. Więc wpadłam na tę próbę i… zatrzymałam się.
Ale tak prawdziwie – nie że przestałam się ruszać na chwilę. Po prostu doświadczyłam tak głębokiego relaksu, o jakim nawet na co dzień nie marzę, bo zapomniałam jak to jest. Że może w ogóle tak być.
Co w MaMoMi jest niezwykłego? Wszystko – to odpowiedź tak banalna, jak prawdziwa. Niezwykła jest przestrzeń, w której przebywamy – spokojna, wyciszająca i umożliwiająca rozluźnienie się na głębokim poziomie. Nie ma klasycznego podziału na scenę i widownię – jest elipsa, w której wszyscy są równi, są w takim miejscu, w którym czują się najlepiej. Niezwykła jest muzyka, skomponowana przez Joannę Halszkę Sokołowską, bardzo pierwotna, niosąca ze sobą ukojenie – mnie przypominała trochę śpiew delfinów. Niezwykłe są przedmioty, których niedookreślenie sprawia, że są tym, czym postanowimy, że będą. A zanim postanowimy – zachęcają do tego, by je zbadać – wzrokiem, dotykiem, słuchem, wszystkimi zmysłami sprawdzić, czym dla nas w tej chwili są.
Jak mówi reżyserka i jedna z peformerek – nie będzie dwóch takich samych przedstawień. Oczywiście jest przygotowana choreografia, ale chyba ważniejsza od niej jest gotowość i chęć podążania za dziećmi i ich potrzebami podczas danego spotkania.
Jak okiem sięgnąć nie ma kątów, wszystko jest obłe, jasne i zachęcające do dotknięcia, do eksploracji, do zabawy. Niektóre przedmioty szeleszczą, w innych można podziwiać swoje odbicie, poduchy – kamienie okazują się mięciuteńkie jak owieczka (pamięta ktoś jeszcze tę reklamę?).
Wokół nas, w powietrzu, pływa majestatycznie wielki anemon. Dzieją się cuda, nie tylko na naszych oczach, ale dosłownie wokół nas. Mamy niezwykłe wrażenie współuczestniczenia w świecie, który stwarzany jest przez artystki. Wszystkiego można dotykać, podrzucać, przesuwać, przestawiać. Można siedzieć, leżeć na brzuchu, na plecach i na boczku, można spać jeśli ktoś akurat tak to poczuje.
Kolorowe, przenikające się światła, odblaski, odbicia, a także ruch performerek – występują Izabela Chlewińska i Katarzyna Sitarz, wszystko to razem po prostu sprawia wielką przyjemność. Ja czułam się zupełnie wyjątkowo, ta przestrzeń skojarzyła mi się z macicą, z powrotem do życia płodowego, z bezpieczeństwem i błogością, jakiej od bardzo dawna nie było mi dane doświadczać. Wychodziłam ze świetlicy Teatru Nowego, gdzie zorganizowana jest instalacja, z wielkim uśmiechem i poczuciem spokoju. Wierzę, że dla dzieci będzie to równie przyjemne doświadczenie.
Bardzo podoba mi się to, że nie jest to spektakl, na który zabieramy dziecko, my IDZIEMY tam razem z nim. W zasadzie nawet trudno mówić o spektaklu, reżyserka określa MaMoMi jako instalację performatywną. W równej części sprawia on przyjemność najmłodszym, jak i ich opiekunom, a każdy ma szansę odnaleźć to, czego w danej chwili potrzebuje najbardziej.
Instalacja skierowana jest do dzieci od szóstego miesiąca życia do dwóch lat, ale z całą pewnością zabiorę tam też Leona, który jestem pewna, mimo swoich pięciu lat będzie zachwycony. Nie doświadczyłam jeszcze czegoś podobnego w teatrze, naprawdę serdecznie Wam polecam – jeśli tylko macie możliwość – przekonajcie się sami :)