To zdecydowanie jedna z najbardziej kreatywnych kampanii, w jakich brałam udział. Z okazji 70-ciolecia marki Porsche, wybraliśmy się całą rodziną w podróż. Założenia były dwa: jedziemy jednym z samochodów marki i docieramy do Stuttgartu, gdzie mieści się fabryka i muzeum Porsche. Cała reszta przyszła później – szkic trasy, miejsca, które odwiedzimy i model auta, który poddany zostanie testom dwu- i sześciolatka ;)
Finalnie w sierpniu ruszyliśmy na 7 dni pełnych wrażeń i przygód. Wiernym towarzyszem wyprawy stał się srebrny Porsche Macan – najczęściej wybierany przez kupujących model Porsche. O jego zaletach i wadach (chociaż lojalnie uprzedzam, że tych wad nie będzie jakoś dużo :P) napiszę osobny post. Dziś chciałabym się skupić na pokazaniu trasy i najważniejszych miejsc, które odwiedziliśmy.
Spis treści:
Zapnijcie pasy, ruszamy na Moi Mili x Porsche Tour 2018!
Warszawa – Wrocław – Norymberga – Monachium – Stuttgart – Lipsk – Berlin – Warszawa
Wrocław
Nasz pierwszy, wrocławski wieczór zdecydowanie zdominowało poszukiwanie krasnoludków. Zakończone sukcesem i pełnym entuzjazmem, nie tylko ze strony dzieci ;) Wroclove zauroczył nas do tego stopnia, że zrobiliśmy mocne postanowienie powrotu na jesieni. W końcu znaleźliśmy tylko jednego krasnala, a jest ich… ponad 350!
Norymberga
Nasze powitanie z przepiękną i gościnną Bawarią. Najlepsze wspomnienie to rodziny spacer po Starym Mieście w ciepły, sierpniowy wieczór. Tomek podziwiał odbudowane miasto, które podczas II wojny światowej zostało zrównane z ziemią. Dla mnie fascynująca była architektura i klimat, jaki w Norymberdze panuje. A dla dzieci? Wiadomo przecież, że najpyszniejsze na całym świecie lody czekoladowo-marcepanowe. Razy dwa!
W przeciwieństwie do świetnie mi znanego i zaplanowanego Legolandu, Playmobile FunPark był kompletnym spontanem. Późnym wieczorem napisała do mnie na Instagramie znajoma, że skoro jesteśmy w Norymberdze, to warto się wybrać w odwiedziny do klockowej wioski. Minutę później sprawdziłam i okazało się, że od playmobilowego świata dzieli nas jedynie 8 km! Nie mogło być inaczej – natychmiast kupiliśmy on-line bilety. Przyznam, że był to najfajniejszy spontan od dawna!!! Miejsce wzbudziło ogromną radość, zarówno Leo, jak i Mili. Mimo że znacznie mniej znane (przynajmniej w Polsce) niż Legoland, absolutnie w niczym mu nie ustępuje. Jeśli chodzi o młodsze dzieci (2-6 lat) to, moim zdaniem, wręcz wygrywa. Fajna jest różnorodność – na dzieci czekają zarówno place zabaw, rozrywki wodne, wspinaczka, ale również spora wewnętrzna część (idealna na niepogodę). Więcej o Playmobile FunPark przeczytasz TUTAJ.
Monachium
Podczas naszej wyprawy udało mi się spełnić jedno z moich wielkich podróżniczych marzeń: od kiedy dowiedziałam się, że zamek w logo Disneya wzorowany jest na prawdziwej, wzniesionej w Niemczech budowli, chciałam koniecznie ją zobaczyć. To historia totalna, bo były i łzy wzruszenia i gęsia skórka. Miejsce przepiękne do bólu, mogłabym tam stać i patrzeć, patrzeć, patrzeć… Zarówno okolica, jak i sama budowla wypełniona jest magią, którą czuć na każdym kroku. Nie mam dobrych słów, aby opisać swój zachwyt, może niech wszystko powiedzą Wam zdjęcia:
Porschaczek wiózł nas śmiało, na zachód, na zachód. Okolice Moniachium to część wyprawy poświęcona głównie dzieciom. Ok, i mnie też :P Nie ukrywam, że lubię zarówno klocki Lego, jak i Playmobile – w Bawarii przez 2 dni byliśmy w prawdziwym Raju.
Wizyta w niemieckim Legolandzie zaplanowana była od dawna. Jako dziecko odwiedziłam bardzo podobny park w Danii i do dziś pamiętam, jakie zrobił na mnie wrażenie. Bardzo mi zależało, aby zabrać tam Leo w okresie największej (przynajmniej dotychczas ;)) fascynacji klockami. Dla Mili, która niedługo skończy trzy lata, było to momentami przytłaczające. Wynika to też po części z faktu, że nasza wizyta przypadła na szczyt sezonu i było dość tłoczno. Jednak sam park jest wspaniały i żałuję tylko, że tak daleko od Warszawy :( Więcej o tej części naszej wizyty przeczytasz TUTAJ.
Stuttgart
Znajdujące się w Stuttgarcie Muzeum Porsche to kulminacyjny punkt naszej podróży. Już sama bryła budynku muzeum robi wrażenie. Jeśli dodamy do tego trzy Porschaczki wiszące zawadiacko nad pobliskim rondem, to z góry wiadomo, że wszystko, co zobaczymy zrobione będzie z rozmachem. Tak oczywiście jest – piękne, jasne, futurystyczne wnętrza i dziesiątki najlepszych i najdroższych samochodów na świecie. Mamy okazję prześledzić zmiany, jakie zaszły w motoryzacji na przestrzeni ostatnich 70-ciu lat. Przy wejściu stoi dumnie pierwszy kiedykolwiek wyprodukowany egzemplarz Porsche. Dalej, jak u Hitchcocka, robi się tylko ciekawiej. Dla mnie była to żywa lekcja historii motoryzacji, na dodatek prowadzona w fascynujący sposób (tu składamy dzięki naszej przewodniczce i opiekunce!).
Jeśli będziecie w okolicy, pójdźcie tam. W jednym miejscu pokazana jest nie tylko przeszłość i teraźniejszość motoryzacji. Ale także… jej przyszłość.
Całą relację z Muzeum Porsche przeczytasz TUTAJ.
Lipsk
Do Lipska przyjechaliśmy późno i wyjechaliśmy niestety wcześnie, nie było więc czasu na zwiedzanie. Nie znaczy to absolutnie, że nie mam stąd nic ciekawego do pokazania. Przeciwnie – urzekł mnie hotel, w którym się zatrzymaliśmy. Miejsce, które idealnie łączy hotelową elegancję i “swojskość” domu przyjaciół. Od pierwszej chwili czujesz się tu po prostu dobrze – czy to grając w szachy, zajadając pyszny strudel z jabłkami czy po prostu obserwując ludzi, którzy tworzą interesującą i barwną mieszankę zwyczajów i kultur.
Berlin
Hmm. Berlin to moja podróż trochę sentymentalna i odwiedziny na “starych śmieciach”, lecz w zupełnie nowym składzie. Kiedy trochę lat temu tam krótko mieszkałam, nigdy nie sądziłam, że wrócę… z dwójką dzieci. Miło było spojrzeć na to miasto z innej perspektywy. A właściwie… z dwóch perspektyw!
Jeśli chcecie spojrzeć na Berlin z perspektywy podwodnej, najlepszym wyborem będzie SeaLife & AquaDom. To skok na głęboką wodę, bo czekają tu nie tylko najróżniejsze podwodne stworzenia, ale również – największe na świecie cylindryczne akwarium. Dacie wiarę, że mieści się w nim MILION litrów wody? A w jego wnętrzu jeździ dwupoziomowa winda, z której możemy podziwiać, jak toczy się życie ryb.
Jako że dzień był prawdziwie upalny – szukaliśmy ochłody. Tym sposobem trafiliśmy do berlińskiego Ice Baru – miejsca całkowicie wykutego w lodzie, w którym w lodowych – a jakże! – szklankach można się czegoś napić. Śmieszne przeżycie – temperatura na zewnątrz wynosiła 30 stopni, tymczasem we wnętrzu lodowej knajpki: -8. Można powiedzieć, że nas zmroziło :D
.
Dzisiejsza opowieść to zaledwie przedsmak naszych wrażeń i relacji. Bardzo chcę pokazać bliżej te miejsca, które najbardziej nas poruszyły, zdając sobie sprawę, że nie dam rady przedstawić tu wszystkiego. To był piękny, obfitujący w dobre, rodzinne momenty tydzień. Przejechaliśmy 3000 km – rozmawiając, śpiewając, żartując i… planując kolejne wyprawy. Bo kto powiedział, że długa jazda samochodem musi być nudna?!