Październikowy list do M.

list do MMilu moja, kochana,

dziewczynko najsłodsza na całym świecie. Moja księżniczko błękitnooka. Aniele…

Tyle pięknych słów i żadne nie wydaje się dość dobre, aby określić moje uwielbienie dla Ciebie. Sama się do siebie uśmiecham na wspomnienie moich obaw, kiedy dowiedziałam się, że będziesz córeczką. Chciałam chłopca, drugiego chłopczyka, z którym bym podróżowała po lądach odkrywanych wcześniej z Lenym. Tymczasem zjawiłaś się Ty. Malinowy okruch. Calineczka. Moja Ludzika. Myślałam, że to będzie wyzwanie, zastanawiałam się czy będę w stanie pokochać Cię tak, jak Twojego brata… Śmieszna ja.

4 września porwało mnie tornado miłości. Czy kocham Cię tak samo jak Twojego brata? Nie, z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że nie. Czy kocham Cię bardziej? Nie. Mniej? Absolutnie nie. Kocham Cię inaczej, proporcjonalnie do Twojej maleńkości. Nie można porównać tych miłości do Was, to jakby przyrównywać jabłko do gruszki. Dwa zupełnie różne światy, inne porządki, inne końce i różne początki.

Tegoroczna jesień jest cudowna, to czas Twojego przeobrażenia z niemowlaka w malutką dziewczynkę. Dwa dni po swoich urodzinach zaczęłaś chodzić… i od tamtej chwili wręcz biegniesz przed siebie, nie zważając na nic. Wielka moja radość w patrzeniu na Ciebie. Na to, jak odkrywasz otaczający Cię świat, wszystkimi zmysłami, zachłannie i odważnie. Z ciekawością właściwą tylko zupełnie małym dzieciom. Zrobię, co będę mogła, aby pielęgnować ją w Tobie, niech zostanie jak najdłużej, najlepiej na całe życie.

Tę jesień będę też pamiętać tak: leżymy razem, w sypialni. Zapada zmierzch albo dopiero budzi się dzień, mży deszcz lub przebija się nieśmiało słońce. Z okien widać wierzchołki drzew, na których liście najpierw pokrywały się złotem, później czerwienią, brązem, a później tańczyły z wiatrem, zostawiając coraz bardziej nagie gałęzie. W tym czasie, w każdym czasie, jesteśmy przytulone. Najczęściej leżysz na moim brzuchu i pijesz mleko. Delikatnie miziasz mnie po piersi, pomrukując, posapując z zadowolenia. Czasem mrużysz oczy, czasem wnikliwie wpatrujesz się w moją twarz w pełnym skupieniu. Zdarza się, że puszczasz pierś tylko po to, żeby się do mnie uśmiechnąć. Czuję ciepło Twojego maleńkiego ciałka. I zapach, lepszy niż czekolada i wanilia razem wzięte. Ogarnia mnie błogość. I chciałabym szeptać: trwaj, chwilo, trwaj!

Ostatnio, jakby na dopełnienie tego sielskiego obrazka, nauczyłaś się tulić. I zdarza się, że przerywasz jedzenie, przysuwasz się bliżej, i delikatnie bierzesz moją twarz w swoje rączki. Po czym przytulasz się, całując mnie gdzie akurat się uda – w nos, w usta, w oko. Czuję, że jesteś wtedy szczęśliwa, prawie tak jak ja…

Uwielbiam to jak dobrze rozumiemy się bez słów. To taka nić porozumienia, specjalna więź, która wywodzi się jeszcze z brzucha, sama nie wiem. Jest w tym rodzaj magii. Magii, którą kocham i wielbię. Może dlatego nie spieszy Ci się, żeby zacząć mówić słowami? Używasz jednego tylko słowa-klucza: MAMA. No, dobra, jeszcze na psy (wszystkie) mówisz AU. A na ptaki A. Ale wiesz co? Zupełnie mi się nie spieszy, nie mam ciśnienia, żebyś mieściła się w jakieś ramki, miesiące, wytyczne. Wiem, że wszystko przyjdzie, że wszystko zrobisz w swoim tempie. Chociaż do Lenego podchodziłam i podchodzę bez napinki, myślę, że Ciebie traktuję z jeszcze większym luzem. I bardziej jestem w stanie doceniać proces, niż sam efekt. Ale wszystkiego musiałam się nauczyć, ja też potrzebowałam czasu…

Rozpisałam się dziś, wiem. Jeszcze tylko jedna opowieść, która w tym miesiącu ujęła mnie za serce i którą chciałabym dla Ciebie zapamiętać. Szłyśmy razem na basen, na zajęcia. W zasadzie to ja szłam, Ty byłaś na rękach. A wszędzie wokół była jesień – kolorowe krzewy i spadające z drzew liście. A Ty byłaś jak urzeczona – rozglądałaś się z coraz szerszym uśmiechem. Widać było, tak bardzo widać było Twoją wielką radość. Że cieszy Cię ta jesień, te kolory i wszystko wokół. Podniosłam dla Ciebie jeden żółty liść. Wzięłaś go delikatnie do rączki, bardzo zadowolona. Ściskałaś go przez całą drogę, a kiedy doszłyśmy do samochodu i posadziłam Cię w foteliku – najpierw bardzo dokładnie obejrzałaś go z każdej strony, przytrzymując w obu rączkach, a później… wybuchłaś śmiechem. Takim głośnym, czystym śmiechem, powodowanym najprawdziwszą radością. Cudny to był moment, oj cudny.

Kończę, Kochanie. Dziś czwartek, więc z Leonem wychodzimy do teatru. A jeszcze przed wyjściem chciałabym Cię naprzytulać i nawąchać. Póki co śpisz owinięta w kocyk w wózku, na tarasie. Zachodzi jesienne słońce, choć jeszcze nie ma 15ej. Zrobię sobie kawę, pewnie obudzisz się zanim zdążę ją wypić. To właśnie magia naszej codzienności.

Całuję Cię w nos, maleńka Mileńko,

Mama

Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anna
Anna
8 lat temu

Mmmm… jak błogo i przytulnie mi się na sercu zrobiło czytając ten piękny list…