Przy głównej drodze mały, maleńki domek. Obdrapany, obłożony drewnem, widać, że malowany wielokrotnie, bo zdradzają to płaty farby w różnych kolorach. Podwóreczko małe, zadbane. Od pierwszej chwili widać, że jest tu skromnie, ale czysto. Tomek parkuje auto tyłem do drzwi – żeby łatwiej było nam nosić pakunki. Przychodzi Karolina, puka do drzwi i sekundę później pojawiają się ONI. Onieśmieleni, ale uśmiechnięci. Mama Monika stoi w środku i mocno przytula dzieciaki, które przywarły do jej boków. Widać, że się kochają, że dobrze im ze sobą. Trochę się wstydzą, trochę boją – normalna sprawa – doskonale je rozumiem. Podchodzę, żeby się przywitać, w tym czasie Tomek otwiera bagażnik – i wtedy Wiktor o mało nie zemdlał. Wyszeptał tylko do Mamy: “Mamo… Ale ten Mikołaj to naprawdę przesadził!”. Był w szoku – takim prawdziwym, filmowym. Stał w niemym zachwycie.
A później było dużo noszenia – pomagali wszyscy. Paczki zasłały znaczną część podłogi w ich domu. W ich pokoju, tak naprawdę. Ostatnio taki pokój widziałam jak zwiedzaliśmy z Tomkiem skansen w Sanoku. Na zewnątrz trzaskający mróz, w środku ogrzewanie ze stareńkiego pieca kaflowego. Kilka szafek, czysto, prosto, bardzo skromnie. Pani Monika upiekła ciasto, zrobiła herbatę – zrobiło się swojsko. Każde z nas starało się jak najlepiej odnaleźć w nowej dla wszystkich sytuacji.
Dzieciaki najpierw nieśmiało, po jednym pudełku wynoszą do drugiego pokoju (we trójkę mieszkają w jednym pokoju, drugi – służy za sypialnię dla babci pani Moniki, z którą mieszkają od kiedy odeszła od męża, ale także za kuchnię, jadalnie i pewnie kilka innych pomieszczeń). Metodycznie, powoli odrywają papier, wyjmują po jednej rzeczy, oglądają. Patrzą uważnie. Każdej rzeczy przyglądają się ze wszystkich stron. Są zachwyceni, lecz milczą. Dopiero z biegiem czasu się “rozkręcają”, działają szybciej, bardziej po dziecięcemu bałaganiarsko, dostają wypieków, wyrywają im się słowa zachwytu. Wiecie, że pierwszy raz w życiu słyszałam taką radość z powodu płatków śniadaniowych z miodem?!
Pani Monika jest zakłopotana, na zmianę wzrusza się i dziękuje. I pomiędzy uśmiechami, pomaganiem dzieciom w odpakowywaniu, po zdaniu opowiada swoją historię. O tym, że kiedyś była w tzw. “normalnej sytuacji materialnej”, że mąż pił i w domu było źle. Że odeszła, żeby stworzyć dzieciom dobry dom. Że uwielbiają z córeczką i synem razem tworzyć rysunki, wycinanki. Że ten czas z dziećmi nie ma dla niej ceny, że nigdy nie żałowała, chociaż jest bardzo trudno. Opowiadała o regale, który udało się kupić po wielu miesiącach życia w kartonach. O zastraszaniu przez męża. Ale i o tym, że zgłosiła się do niej pani adwokat, która pro bono napisała pozew, poprowadziła i wygrała sprawę o alimenty w poprzednim miesiącu. I zobowiązała się, że zrobi to samo z rozwodem. Jest między nami jakaś magia, porozumienie dusz – choć przecież przypadek dał nam się spotkać razem. Zajadamy ciasto dyniowe, pijemy herbatę, wszyscy patrzymy na dzieci. A one nie wiedzą z tej radości gdzie oczy podziać. Widzieliście kiedyś dziecko, które cieszy się z kilograma mąki? Ja widziałam.
Później jest ta chwila – Wiktoria wyjmuje gitarę. Siada z boku, na nikogo nie patrzy, rozpakowuje swój wymarzony stroik – okazuje się, że jest lepszy niż w szkole muzycznej, do której chodzi (dziękujemy Ci – anonimowy Darczyńco z Monachium!). Stroik się sprawdza, bo po chwili Wiktoria zaczyna grać. Chętnie bym napisała co, ładnie by to wyglądało w opisie. Ale nie wiem, nie mam pojęcia. Bo wzruszenie chwyta za gardło wszystkich. Zapada cisza, jest tylko brzmienie gitary i piękny głos, młodej dziewczynki. Patrzymy w podłogę, wszyscy razem i każdy z osobna walczymy przez kilka minut, żeby się nie rozpłakać. “Świeczki w oczach” jak to ujęła Karolina. I to jest TA CHWILA. To jest moje dziękuję, poczucie sensu do ostatniego centymetra. Jestem szczęśliwa, że mogłam tam być, tego doświadczyć. Wierzcie mi, to było piękne.
I jeszcze dostajemy laurkę, którą dzień wcześniej zrobiły dla nas Dzieciaki. A później wykonaną własnoręcznie przez panią Monikę bombkę, z aniołami od dzieci. I podziękowania, których tu nie przytoczę, bo znów wzruszenie zalało mi mózg. I bo są chwile nieuchwytne, jak ta właśnie. Było tam dużo ciepłych słów, także dla Was – więc bierzcie czego tylko potrzebujecie…
Było coś o tym, że oddadzą tą pomoc, że dobro ruszy dalej w świat. Że doceniają. Że nigdy nie spodziewali się, że ludzie są tak dobrzy. Że będą pamiętać. I że życzą nam dobrych Świąt. Że do późnej nocy będą wszystko rozpakowywać, układać, że nigdy nie spodziewali się, że ktoś nieznajomy, tak po prostu zechce im pomóc. Widać było szczęście wymieszane z zakłopotaniem. I taka zwykła, czystą radość.
Na koniec robimy sobie wspólne zdjęcie. Żeby siebie zapamiętać.
I jedziemy. Długo, bardzo długo, w kompletnym milczeniu…
A kiedy zaczynamy rozmawiać to głównie o tym, że największym sukcesem Szlachetnej Paczki obok tego, że pomaga pomagać, jest fakt, że pozwala trafiać z tą pomocą prosto w punkt. W rodziny takie jak Ta. Które znalazły się na życiowym zakręcie, którym obce jest roszczeniowe podejście do życia (z którym niestety spotkałam się niejeden raz jako wolontariuszka w innych miejscach). To pomoc, która może, ma szansę, być impulsem do zmiany. Okazało się, że słowa księdza Jacka WIOSNY Stryczka, które usłyszałam pewnego listopadowego wieczoru w mojej radiowej Trójce nie były rzucane na wiatr. Naprawdę “grzeją na ideałach” i naprawdę ich celem nie jest pomoc sama w sobie, ale pomoc, która zmienia i pomaga wzrastać…
Ps. To spisana na gorąco moja opowieść o pierwszej edycji Szlachetnej Paczki, w której braliśmy udział. Zostaliśmy już na zawsze, po prostu nie wyobrażam sobie przełomu listopada i grudnia bez organizowania prezentów dla Rodzin w potrzebie. W tym roku dwie historie poruszyły mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie wybrać, komu pomożemy. Zatem… pomagamy obu! Razem z nami rodzina, przyjaciele, znajomi i nieznajomi czasem. Jedna z rodzin jest dziesięcioosobowa, więc potrzeby są duże. Dlatego postanowiłam napisać o tym tu. Wiem, ile osób zagląda tu każdego dnia. Może ktoś z Was, moi Mili, miałby ochotę dołączyć do naszej Szlachetnej Paczki?
Chętnym wyślę na maila historie i potrzeby Rodzin. W Warszawie podjadę gdziekolwiek, aby odebrać rzeczy. Ewentualnie podam swój nr konta. Pomoc jest prosta.
Pomożesz pomagać?
Ps, Pomożesz też udostępniając ten post – im więcej osób go przeczyta, tym większe szanse, że święta Moniki, Anny i Krzysztofa będą w tym roku radosne…