Pamiętacie te czasy, kiedy całym pakowaniem na wyjazd było wrzucenie do torebki tuszu do rzęs i czystych majtek?!?!?! Ja też nie. Pewnie dlatego, że było to dokładnie 167 lat przed naszą erą… dzieci. Czyli jednym słowem – dość dawno.
Wraz z rozwojem rodziny, powiększał się również stragan, który ze sobą ciągniemy. Wiadomo – najpierw doszedł facet. A jak mężczyzna, to 1299382098 przedmiotów bez których nie może żyć – ulubiona muzyka, książki, przybory do golenia i sweter wielkości namiotu. W tym okresie byłam tak zaślepiona miłością, że nie zwracałam uwagi na takie “drobiazgi”. Ale kilka tobołków przybyło.
Rodzinne pakowanie
Wydawało mi się, że największym przełomem było pojawienie się w naszej rodzinie dziecka. Bo nagle okazało się, że możliwe jest sekwencyjne zasiusianie/zarzyganie/ulanie. A 5 strojów na jeden dzień to naprawdę nie jest dużo. Do tego pieluchy, chusteczki, większe hardcory od nas zabierają nawet wanienkę i łóżeczko turystyczne. Plus wózek, nosidełko, słoiczki (ale umówmy się – wyłącznie domowej produkcji ;)). Potrzebne będą również oddzielne kosmetyki, apteczka wielkości Fiata 126p i… tragarz. Nie wiem jak u Was, ale u mnie ten ostatni nigdy się nie pojawił, więc większość tych pakunków, paczuszek i toreb targam sama. Dobra, dobra – Tomek targa, ale tak brzmiało bardziej dramatycznie :P
Kiedy dzieci rosną… rośnie też bagaż. Bo wiadomo – nie ma już przesłodkiego bodziaczka w rozmiarze 56. Zamiast niego są ogromne buty i skarpety, bo okazuje się, że nie wiadomo kiedy Twój noworodeczek ma 6 lat i stopę niewiele mniejszą od Twojej. Taki sześciolatek dokładnie wie, które książki i zabawki chciałby zabrać i bez których klocków absolutnie nie przeżyje wakacyjnego tygodnia.
Co dzieje się później? Kolejne dziecko, więc bagaż mnożymy razy trzy. Bo przecież potrzeby i pragnienia rodziny rosną wykładniczo. Plus muszę ogarnąć jakieś cięższe sprzęty na chwile totalnej wojny rodzeństwa. Pakuję więc raźno naklejki, książki, zatyczki do uszu. Środki uspokajające (każda mama wie, że bez nich ani rusz). Korkociąg, tfu, oczywiście, że chciałam napisać, że żelazko, żeby dziecinom podprasować jeszcze ciuchy po wyjęciu z walizek ;)
I jeszcze więcej bagaży…
Poduszki pod małe główki na podróż. Zabawki na plaże: wiadro, foremki i… szpadel. Bo sześciolatek jakąś tam mini-łopateczką się nie zadowoli. Tu liczą się tylko odpowiednie gabaryty! Sprzęt fotograficzny, książki, których nie będę mieć czasu przeczytać. Parasole (Leon i Mila akurat mają nowe, więc upierają się, żeby zabrać 4 sztuki). Kostiumy kąpielowe, kożuchy – wszak jedziemy nad polskie morze, a tam pogoda jest jedną wielką niewiadomą. Mogłabym wymieniać tak bez końca (czyli mniej więcej tyle, ile trwa moje pakowanie bagażu). Jednak jestem pewna, że macie podobnie i doskonale czujecie klimat.
Kiedy większość tych bambetli ląduje przed drzwiami, a sąsiedzi rzucają się w rozpaczy na szyję, pewni, że się wyprowadzamy – Tomeczek robi coś, co ostatecznie upewnia mnie w przekonaniu, że dobrze wybrałam mężczyznę na wspólne życie. Nie zrzędzi, nie gdera, nie przewraca oczami – po prostu, jak gdyby nigdy nic – podjeżdża samochodem o odpowiednich gabarytach. I bez słowa pakując wszystko do niego, dopytuje pogodnie: “to wszystko? nie bierzemy nic więcej?!”.
Wprawdzie marzenie o sportowym, malutkim i piekielnie szybkim samochodzie są we mnie wciąż żywe, jednak spójrzmy prawdzie w oczy: póki co zdecydowanie jestem na etapie busa. Nie mówię, że na stałe (chociaż chęć powiększenia rodziny o jeszcze jednego pachnącego bobasa raczej przybliża mnie do busa niż do szybkiej strzały ;)). Jednak w sytuacji, kiedy wybieramy się na jakiś zwariowany objazd z tysiącem bagaży albo planujemy wspólny trip z podobnymi jak my szaleńcami – mamy do wyboru dwa rozwiązania.
Wypożyczalnia samochodów Sixt
Mieć znajomego, który dysponuje większym autem lub skorzystać z wypożyczalni. Więcej opcji nie przychodzi mi do głowy (bo przecież nie chcemy zbankrutować na biletach PKP – raz sprawdziłam ceny i serce leczyłam trzy dni). A jeśli wypożyczalnia samochodów, to Sixt, bo serio daje radę. Auto nowe, czyste i jak wieloryb łykające wszystkie nasze walizki i pakunki. Początkowo czułam się w nim trochę dziwnie – ciut jakbyśmy porwali miejski autobus :P Jednak do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja – błyskiem okazało się, że jazda gigantem na kołach wszystkim z nas sprawia przyjemność :) Nie odważyłam się tylko usiąść za sterami tego bolida, jednak po zapakowaniu 19382774 naszych rzeczy uznałam, że wystarczy wyzwań jak na jeden dzień :P