Lubię projekty fotograficzne, chyba najbardziej… porzucać! :P Żarty żartami, ale naprawdę myślę, że fajne są fotografie cykliczne, albo galerie – zbiory zdjęć z podobnym mianownikiem. Zawsze z zapałem podchodziłam do pomysłów typu “52 portrety w roku” czy “sto szczęśliwych dni”. Podejmowałam różne próby, najczęściej po krótszej czy dłuższej chwili odpuszczałam – z braku czasu zwykle, czasem po prostu mi się nudziły.
Niemniej z wielką przyjemnością oglądałam progresywne zdjęcia ciążowe, ale też comiesięczne fotografie niemowlaków. Jako że z Leonem już było na to za późno, obiecałam sobie, że jeśli będę jeszcze kiedyś miała dziecko, z pewnością zrobię dla niego (i dla siebie, a co!) taką pamiątkę.
Od pomysłu do realizacji droga była krótka :) pojawiła się Mila, ja w ostatnich tygodniach ciąży trafiłam na “brzuszkowe” naklejki, który tylko ułatwiły działanie, ale można je z powodzeniem zastąpić układaniem cyfr np. z liści czy kwiatów, czegokolwiek co jest zwiewne i delikatne. Można zmywalnymi flamastrami rysować na bodziaku, albo po prostu położyć obok dziecka kartkę. Sposobów przygotowania takiego cyklu będzie pewnie tyle, ile rodziców.
Dla mnie najważniejsze jest, że… UDAŁO mi się. Byłam konsekwentna i mam zebrane wszystkie 12 fotografii. Czy było łatwo? Na początku – wiadomo – niósł mnie entuzjazm (i pewnie hormony :P), pierwsze miesiące to czysta przyjemność i bułka z masłem. Mniej więcej od szóstego miesiąca poprzeczka stopniowo się podnosiła – Mila stała się mobilna i nie do końca chciała współpracować (nie wiem, nie spodobał jej sie projekt czy jak?!;)). Ucieczkom nie było końca, a im bardziej ją łapałam, tym oczywiście było zabawniej, więc z chichotem uciekała ponownie. W ostatnich miesiącach osiągnęła już ruchliwość niemalże rakiety, więc zdjęcia robiłam prawie na oślep, bardziej niż w wizjer patrząc, żeby się nie sturlała z łóżka. Obie byłyśmy dzielne, powstała świetna pamiątka – zdjęcie z 12 zdjęć. Mimo że Mila rok skończyła dopiero niecały miesiąc temu, już wielokrotnie patrzyłam na efekt tych naszych wspólnych fotograficznych poczynań. Wzrusza mnie okrutnie. Ale też przywołuje uśmiech i niedowierzanie – czas biegnie, nie płynie. W pędzie codzienności nie zauważamy subtelnych zmian. A tu, kroczek po kroczku, człowiek sobie rośnie.