Spis treści:
Ten post powstawał długo, może nawet bardzo długo. Po pierwsze dlatego, że jest w zasadzie intymny, taki mój, własny. A ja zwykle potrzebuję chwili, aby się otworzyć. Kiedy jednak rozmawiam z innymi matkami, praktycznie za każdym razem okazuje się, że trudności i wyzwania, które stawia przed nami macierzyństwo są w zasadzie uniwersalne. Drugim powodem, dla którego musiało minąć tyle czasu zanim skończyłam jego pisanie, to fakt, że chciałam, aby był skondensowany. I prawdziwy, choć nie katastroficzny.
Mimo że jego wydźwięk nie jest pozytywny, jeśli trafiłaś tu przypadkiem i zastanawiasz się czy macierzyństwo to coś dla Ciebie – muszę Ci coś powiedzieć. Pomimo że każdy z poniższych punktów nieraz doprowadził mnie do łez, macierzyństwo to najlepsze, co przyniosło mi życie. Nic i nikt nie dał mi takiej satysfakcji, radości, miliona powodów do uśmiechu. Choć nie jest bułką z masłem, o nie.
Wyrzuty sumienia
Ale nie jakieś tam tyci tyci wyrzuty sumienia w stylu: “oj, zapomniałam o urodzinach kumpeli”. To potężne, gigantyczne i wielkie jak Tatry “wyrzuciska sumienia”. Z jakiego powodu? Oj, pewnie każda mama znajdzie dla siebie coś innego. Mnie najczęściej dopadają w związku z nieodpowiednią dietą dzieciaków, zbytnią uległością wobec nich i… Chyba długo mogłabym wymieniać. Ciągle wydaje mi się, że mogłabym chodzić na dłuższe spacery, dłużej czytać książki, bardziej uważnie ich słuchać w sobotnie poranki. I jeszcze… Nie, to wymienianie nie ma sensu. Pewnie ma to ścisły związek z charakterem, jednak macierzyństwo jeszcze spotęgowało poczucie niedoskonałości. Zasadniczo jest to motor napędzający zmiany na lepsze, jednak bywa cholernie męczący.
Miażdżące czasem poczucie odpowiedzialności
To poczucie mogę porównać do wspólnego nurkowania lub zdobywania górskich szczytów. Oba doświadczenia są podobnie ekstremalne jak macierzyństwo i zakładają odpowiedzialność i troskę o drugiego człowieka. O ile jednak z nurkowania lub wspinaczki możesz w życiu zrezygnować, o tyle dziecko to zobowiązanie na zawsze. Brzmi trywialnie, jednak chodzi mi o to, że poczucie, że nie ma przerwy, pauzy, że niezależnie od swojego zdrowia, samopoczucia, humoru i wszystkiego innego, odpowiadam za swoje dziecko. Bezustannie i bez ograniczeń. Nawet dzielenie tego zobowiązania z partnerem nie zawsze jest pocieszeniem. Obcowanie z małym dzieckiem, które nie ogarnia setki czających się na każdym kroku niebezpieczeństw bywa dla mnie wykańczające. W końcu w pełni zrozumiałam powiedzenie “nie mogę Cię spuścić z oka”…
Brak czasu – dla siebie, dla partnera, dla reszty świata
Robisz tak, jak dyktuje Ci serce i przychodzi to nawet bez większego bólu. Kawałek po kawałku oddajesz siebie. Bo doba nie chce być z gumy, a na liście priorytetów pierwsze miejsca okupują dzieci. Bo one same nie są zdolne do przeżycia. Opiekujesz się, karmisz, bawisz, wozisz do lekarza i na zajęcia. Gotujesz bardziej lub mniej ekologiczne zupki, kupujesz kaloszki, bo znów wyrósł. Zawsze jest coś do zrobienia, dodatkowo nigdy nie widzisz dna kosz na brudne ubrania, a dom wygląda jak po przejściu huraganu mimo że masz wrażenie, że sprzątasz nieprzerwanie od 1999 roku. Muszę przyznać, że od kiedy mam dzieci, jestem pewnie gorszą przyjaciółką, koleżanką, sąsiadką. Na wiele spraw nie starcza mi czasu. Plusem jest to, że udało mi się oczyścić życie z głupot i kradnących czas bzdur. Minusy? Są, oj są.
Zmęczenie
Ten punkt jest ściśle powiązany z poprzednim. Bo nawet jeśli dzieci wyjątkowo padną o 20 albo wygrasz na loterii los pt. “babcia przejmuje na popołudnie wnusia”, to… marzysz tylko o tym, aby się w spokoju wyspać. Możesz mieć tysiąc pomysłów i planów – na randki, na ploty z psiapsiółką, na nadrobienie zaległości w kinie. Jednak jak przychodzi co do czego, sił wystarcza tylko na zawinięcie się w koc na kanapie i kubek kawy. Ciepłej, dla odmiany.
Dopiero dzieci pozwoliły mi odkryć zmęczenie, o jakim mi się nie śniło. Postrzępione noce, niezliczone pobudki, koncentracja uwagi, wielogodzinne noszenie na rękach. Bywałam tak zmęczona, że nie miałam siły się rozpłakać. Ani jeść. To jednak mija, wszystko mija. Wydaje mi się, że z biegiem miesięcy i lat, robi się lepiej, jakby łatwiej. Chociaż czasem zastanawiam się – czy faktycznie tak jest, czy może po prostu organizm się przyzwyczaja?
Bezradność
Ten punkt zostawiłam na koniec, bo z jednej strony jako jedyny nie towarzyszy naszej codzienności. Kiedy jednak musimy bezradności stawić czoła, jest to zdecydowanie najgorsze, najbardziej przerażające doświadczenie macierzyńskie, jakiego było mi dane doświadczyć. To uczucie pojawia się wtedy, gdy biegniesz z dzieckiem na rękach do samochodu, a z jego rozbitej głowy kapie krew. Kiedy pędzisz przez miasto, bo przed chwilą na domowym termometrze zobaczyłaś 41 stopni. Albo wtedy jak Twoje dziecko dotknęło rączką rozgrzanej kuchenki. Wtedy oprócz bezradności, poczujesz z pewnością wyrzuty sumienia, że nie dałaś rady go upilnować. Przynajmniej ja poczułam. I w ten sposób opowieść zatacza koło, bo płynnie przeszłam do pierwszego punktu tej listy…
I nieskończony strach, gdy chodzi o zdrowie dziecka. Np. Przy tych 41stopniach. Tego nawet nie da się opisać.
Wyrzuty sumienia,miewam czasami… ale (czasami) nie dlatego, że jestem idealna i wszystko robię tak, jak bym chciała i jak być powinno. Tylko czasami, bo zdaje sobie sprawę, że idealna nie jestem, że mam prawo być zmęczona, że jak moje dziecko raz na czas zje na obiad frytki z piekarnika czy na kolację parówkę to nic się nie stanie. Poczucie odpowiedzialności….jeśli chodzi o życie i zdrowie Młodego to TAK, TAK, TAK. Brak czasu dla siebie i małża jakoś się znajdzie, choć nie jest już to co kiedyś…ale tego co mam teraz, za nic w świecie nie zamieniłabym na to co było.… Czytaj więcej »
O rany, jakie to prawdziwe! Ja bym tu dodała jeszcze paletę uczuć od “Jezu jak mogła sobie to zrobić, moje życie było takie piękne” do “jestem taaaaaaka szczęśliwa, że mam dziecko, że aż chce mi się płakać z radości”… A potem wyrzuty sumienia jak mogłam pomyśleć to pierwsze. Dodam, że moja córka ma autyzm i jest cholernie trudnym dzieckiem.