Następstwem wpisu “Moje dziecko w najlepszej szkole w Polsce” (znajdziesz go TUTAJ) był strumień komentarzy i wiadomości. Sporo tam było pytań o edukację dzieci, moich dzieci. Temat nie jest prosty, bo i naszym wyborom w tym temacie daleko do oczywistych. Postanowiłam jednak rozwinąć wątek i opowiedzieć trochę o tym, jak to u nas jest. I o co nam w ogóle idzie…
Dla porządku muszę napisać, że tylko jedno z moich dzieci jest w wieku szkolnym – Mila ma dopiero trzy lata. Teoretycznie mogłaby rozpocząć przygodę z przedszkolem, lecz zamiast do jakiejś placówki, postanowiliśmy dopisać ją do naszej rodzinnej przygody.
Jeśli spodziewacie się wpisu, w którym z góry na dół skrytykuję polską, systemową szkołę, to… muszę Was rozczarować. Owszem, mam jej wiele do zarzucenia i mogłabym wymienić sporą listę rzeczy, które należałoby poprawić. Począwszy od kadry, przez indywidualne podejście do dzieci (a raczej jego brak w zasadzie) aż po przestarzałą podstawę programową i prace domowe, które dzieciom kilkuletnim nie są potrzebne. Nie chcę jednak wylewać tu swoich żalów czy żółci, zamiast tego – po prostu pokażę Wam, w co wierzymy i jak realizujemy te cele.
Dlaczego moje dzieci nie chodzą do szkoły?
Chcę chronić naturalny zachwyt światem, z którym rodzą się wszystkie dzieci. Dać im siebie – swój czas, bliskość, a przede wszystkim – uwagę. Chronić ich indywidualność, wyobraźnię, kreatywność i nieskrępowane poczucie wolności.
Fakt, że mam możliwość razem z dziećmi spędzać czas, podróżować i wspólnie odkrywać piękno tego świata, jest splotem różnych okoliczności. Zaczęłabym od tego, że razem z Tomkiem późno zdecydowaliśmy się na dzieci, a rodzicielstwo nie było dla nas jedyną opcją. Wyobrażaliśmy sobie szczęśliwe, bezdzietne życie. Miałam dużo czasu, aby się wyszaleć, poimprezować i szukać w życiu swoich dróg. Jakie to ma znaczenie? Dla mnie ogromne, bo pozwoliło mi znaleźć w sobie przestrzeń na tę dwójkę małych ludzi. Mam świadomość, że są darem, a czas, który razem spędzamy, bliskość, rozmowy i uśmiechy – mogą wydarzyć się tylko tu i teraz. Mam gotowość, aby oddać trochę swojej wolności, ciut niezależności i kilka przeczytanych książek. I cierpliwość, bo o nią najczęściej pytacie dowiadując się, że jesteśmy razem prawie bez przerwy.
Drugą częścią składową bez wątpienia jest moja praca. Blogowanie to cudowna przygoda, która w szybkim tempie stała się zarówno moim sposobem na życie, jak i źródłem dochodów. Nie myślę o etacie, bo wolność, jaką mam podczas pisania i robienia zdjęć nie równa się z niczym innym. Wiem, czuję, że jestem w dobrym miejscu i czasie. Bardzo dlatego, że… mam owo miejsce i czas na swoje dzieci. Na to, co najważniejsze. Zdarza mi się zabierać Leona i Milę na spotkania, konferencje albo w miejsca, które odwiedzam w związku z pracą. Cieszę się, że możemy odkrywać wciąż nowe i tworzyć dla Was Dziecięcą Mapę Warszawy. To wielka radość i wyróżnienie.
Ok, czyli mamy dwie najważniejsze składowe – czyli psychiczną gotowość i zawodową/finansową możliwość. Jednak przede wszystkim – mam elastyczność i trochę odwagi, aby sięgać po nieszablonowe rozwiązania. Wiem, że to komfortowa sytuacja i niezwykle ją cenię. Na jej bazie zaczęłam, zaczęliśmy z Tomkiem, się zastanawiać, co jest w życiu ważne. W życiu rodziny i w życiu naszych dzieci.
Wyszło nam, że miłość, bliskość, ciekawość świata. Rozmowy. Kontakt z naturą. Swobodna zabawa i wolność. A do tego wszystkiego – potrzeba czasu. Edukacja domowa jest takim naszym “wytrychem” do tego, aby tych wspólnych godzin i minut mieć jak najwięcej. Przecież nikt nie powiedział, że mądrość czerpie się z książek. Tam znajdziemy wiedzę, a mądrość przychodzi do nas wraz z kolekcjonowaniem doświadczeń. Tych przeżyć chcemy dać dzieciom jak najwięcej. Dla nas sposobem na uczenie się – siebie nawzajem i świata, jest rodzinne podróżowanie. To są krótkie i dalekie dystanse, piesze wędrówki, samochodowe wyprawy i loty w nieznane. Mamy na swoim rodzinnym koncie trochę podróży spektakularnych i dalekich. Jeszcze więcej – w planach. Jednak koniec końców najbliższe i najpiękniejsze często bywają te wyprawy nieodległe, ot wypad pod miasto.
Fakt, że Leon i Mila nie chodzą do szkoły absolutnie nie oznacza, że siedzą w domu. Przeciwnie – dzięki temu mamy czas, aby odwiedzać muzea, zbierać grzyby i… uczyć się o jabłkach. Wskakujemy do samochodu, wystarczy kawałek wolnego popołudnia i… w drogę. Za każdym zakrętem czeka przygoda, a żaden robaczek nie jest zbyt mały, aby się nad nim zatrzymać.
Ruszamy przed siebie
Ot, wskakujemy w samochód i jedziemy pod Grójec. Tam kilometrami ciągną się sady, z drzewami oklejonymi wręcz czerwonymi, soczystymi jabłkami. Dzieci podziwiają widoki z nosami przyklejonymi do szyby. Czasem się zatrzymamy, porozmawiamy z rolnikiem. Obejrzymy coś z bliska, jak trzeba – poszukamy wiadomości w Wikipedii. Pójdziemy na spacer, a pod lasem rzucimy jakiś koc. Zawsze “magicznie” znajduje się książka do poczytania albo chmury do podziwiania.
Ostatnio mieliśmy przyjemność jeżdżenia nowym, rodzinnym kombi – Volvo V60. Od pierwszej chwili ten samochód ujął mnie swoim skandynawskim charakterem. Charakterem, który przejawia się już na etapie myślenia i projektowania aut, poprzez dbanie o ich użyteczność aż po stosowaną kolorystykę i wybór materiałów. Zachwyciło mnie jasno-szare wnętrze z przepięknym, przeszklonym panoramicznym dachem. Tomek prowadził, a my z dziećmi nie wiedzieliśmy w którą szybę patrzeć… Najlepiej było jak wracaliśmy z wrzosowiska, zapadał zmrok i w drodze do domu wypatrywaliśmy gwiazd, tuż nad naszymi głowami.
Jeździmy na zajęcia, na place zabaw i na spotkania z “najulubieńszymi” kolegami. Cieszę się, że żyjemy w czasach, które oferują tyle możliwości. Nic tylko – oby mądrze! – wybierać to, co dla nas najważniejsze.
Widzę, że kontakt z bliskimi i z naturą pozwalają moim dzieciom harmonijnie się rozwijać i wzrastać. Nie wiem czy tak będzie zawsze. Ufam intuicji i wierzę, że wyczuję moment, kiedy lepszym rozwiązaniem będzie jakaś placówka. Nie mówię, że moje dzieci nigdy nie pójdą do tradycyjnej szkoły. Pewnie pójdą, z wielu względów. Mam ogromną nadzieję, że będzie to szkoła, jaką dla nich wymarzyłam, bo w kwestii szkolnictwa każdy rok przynosi w Polsce pozytywne zmiany. Wiem, że nie jestem sama w swoim podejściu i po cichu marzę, że powstanie miejsce, które rodzinnie dumnie będziemy nazywali Szkołą.
Cześć, a Leon ma 6 czy 7 lat? Edukacją domową zastępujecie zerówkę, czy 1 klasę szkoły podstawowej? Pozdrawiam.
Zapraszamy do Fundamentu w Józefowie. To szkoła objakiej Pani marzy :)
O mi Bella, wspaniale to wymyśliłaś! Chylę czoła i pragnę połączyć się z Tobą. To wspaniała szansa dla dzieci!!! I ten wspólny czas …
Myślę, że niestety z takich cudownych domów, edukacji domowej, spędzania większość czasu z rodzicami i rodzeństwem wyrastają potem cudnie niedostosowane do życia dzieci. Dziecko musi czasem zetknąć się z krytyką, problemami i nauczyć się radzić sobie w nieidealnym świecie. Uważam ,że dobrze ,żeby zetknęło się też z dziećmi z różnych domów i bogatych i biednych i tych, gdzie dba się o dzieci i tych gdzie puszcza się je samopas. Spotykając się z rodzicami dzieci , którzy mają podobne poglądy, edukację domową itp. znów zawężamy środowisko (są to pseudokontakty rówieśnicze, bez możliwości samodzielnego doboru kolegów). Moim zdaniem to jest trzymanie pod… Czytaj więcej »
Ja obawiam się, ze moje dziecko po skończeniu szkoły będzie miało depresje. Do 15 siedzenie na tyłku w szkole, potem odrabianie lekcji i czas się kończy. Tak ma wyglądać to dostosowanie do życia? Dorośli w korporacjach tego nie wytrzymują, a co dopiero dzieci? 4 klasa dopiero. A dzieci takie same wszystkie. I te bogate i biedne i ładne i mniej ładne i mądre i fajne i wesołe i smutne … wszystkie takie same. Ich całym światem są gry komputerowe, YouTube i tiktok.
Też wydaje mi się, że to nie jest dobre rozwiązanie. I dzieci nie uczą się życia i bycia wśród ludzi codziennie.
Ale moje dzieci są wśród ludzi, codziennie. Mnóstwo wartościowego czasu spędzają ze sobą, mają wspólnych i oddzielnych znajomych, chodzą na zajęcia dodatkowe – jest wiele okazji :) Szkoła nie jest niezbędna do tego, aby dzieci miały kontakt z ludźmi, odważę się stwierdzić, że czasem nawet w tym przeszkadza…
Niby tak, ale nie uczą się samodzielności takiej bez mamy i taty. Nie jestem za tym, aby oddawać dziecko od małego do żłobka. Sama siedzę z dziećmi do 3 lat w domu, ale uważam, że starsze dzieci powinny mieć czas taki z obcymi ludźmi i nie jest to godzina zajęć dodatkowych, bo to wg mnie za mało. Moje dzieci inaczej zachowują się przy mnie, inaczej gdy mnie nie ma. I to jest im potrzebne, aby w przyszłości radzić sobie samodzielnie, a nie później mama idzie na studiach rozmawiać z wykładowcami za dziecko. Ja uważam, że i tak jak rodzic chce… Czytaj więcej »
Potwierdzam szkoła nie jest przyjazna dzieciom.
Ile w tygodniu godzin dzieci mają kontakt z innymi dziećmi? (a najlepiej z rówieśnikami?)
To zależy od tygodnia, ale myślę, że kilkanaście godzin przeciętnie :)
Z jednej strony czas z dziećmi i eksplorowanie świata jest cudne,z drugiej to nieco bańka mydlana – brak obowiązków, rytmu dnia, relacji społecznych w grupie. Robię to samo co Wy w weekendy i popołudniami/wieczorami ale dzieci wysłałam do placówek państwowych – żłobka, przedszkola szkoły wierząc, że najlepsza matka nie zastąpi atmosfery grupy, nie nauczy zachowania w pewnych sytuacjach, rozwiązywania konfliktów z rówieśnikami…
Czy ED jeszcze działa? Ktoś stosuje?
Piękny tekst! my uciekliśmy z “placówki” po zerówce! Odkryliśmy ROiSA ruszają z Leśną szkołą! Jak na razie jest świetnie! Las, ogniska wyprawy, domy ze słomy i uśmiech na twarzy mojego dziecka!!