Jeśli chodzi o rodzinne wyjścia do restauracji, wyróżniają się w zasadzie trzy typy lokali.
Po pierwsze klubokawiarnie – czyli przestrzeń dla rodzica z dzieckiem w wieku do lat kilku. Można się tam napić kawy, zjeść ciastko czy naleśnika, jest przygotowany kącik dla dzieci, większy bądź mniejszy, dedykowany najmłodszym. Stoją tam zabawki, jakaś książeczka, rzadziej gra planszowa.
Po drugie – fast foody i niewielkie, czasem klimatyczne, czasem średnio – wiadomo, knajpki. Tam niespecjalnie jest coś dla dzieci, ale one chętnie się w takie miejsce wybiorą, choćby z powodu smakowitych frytek z ketchupem. Nie jest to miejsce, gdzie można odkrywać nowe smaki czy celebrować posiłek. Ot, wpadamy na szybko coś zjeść.
Po trzecie – restauracje przez większe ‘r’. Tam najczęściej w weekendy pojawia się animator, który ma za zadanie zająć dzieci. Rodzice mogą chwilę porozmawiać czy spotkać się ze znajomymi. Jednak ilość takich miejsc jest dość ograniczona. A udogodnienia dla najmłodszych, poza wspomnianym animatorem, obejmują najczęściej oddzielne menu (wiadomo – kurczak z frytkami w panierce, kluski z sosem i naleśniki z serem, na deser lody).
A gdyby tak… gdyby stworzyć elegancką restaurację, w której wizyta będzie przyjemnością zarówno dla dorosłych, jak i dzieci? Gdyby powstało miejsce, w którym dzieci odkrywają smaki i zapachy? Gdzie mają szansę oswoić wykwintne dania i uczyć się manier? I gdyby to wszystko mogło odbywać się w przyjaznej, serdecznej atmosferze? Jeśli zastanawiasz się, jak takie miejsce by wyglądało, to BINGO. Ono powstało, a my je odwiedziliśmy.
Restauracja Movenpick w Stuttgarcie
To nie są wielkie rzeczy, które stanowią o wyjątkowości tego miejsca. To raczej zbiór detali, które złożone w całość dają obraz, jaki chciałabym przenieść na nasz polski grunt.
Co przykuło moją uwagę w restauracji Movenpick?
Stolik, który zarezerwowaliśmy dla naszej czwórki… był na tę czwórkę przygotowany. Jako mamie zrobiło mi się ciepło na sercu, bo poczułam, że dzieci są tu mile widziane. Ot, taki detal. Przy nakryciach dla dzieci leżały niewielkie paczuszki z puzzlami. Do tego na środku stołu czekały przygotowane kolorowanki, małe kredki i inne przybory. Zapewne koszt jednostkowy jest nieporównywalny do radości, jaką te drobiazgi wywołały na twarzach Leo i Mili.
Dziecięce menu – okazuje się, że można wyjść poza schemat: fryty, kurczak w panierce itp. Ciekawy przegląd dań dla dzieci, samo menu ładnie skomponowane. To nie muszą być wyszukane rzeczy, jednak gdy na stole pojawiła się kanapka gąsienica dla Mili – poczułam, że to jest to coś, co wyróżnia miejsca wybitne od tych bardzo dobrych. Tylko i aż tyle.
Woda z owocami, uśmiechnięta (i wyrozumiała) obsługa i wspaniałe desery – wszystko to tylko wisienka na torcie. Efekt był taki, że spędziliśmy bardzo sympatyczny i relatywnie długi wieczór przy pysznym jedzeniu i dobrym winie. Nie mogę pominąć naszych, dorosłych, dań. Spróbowałam tu najbardziej oryginalnej zupy ogórkowej ever. Chciałabym ją odtworzyć, ale chyba długo jeszcze powinnam chodzić na lekcje gotowania. Ta ogórkowa nijak nie przypominała tej naszej, polskiej, z kiszonych ogórków (którą uwieeelbam po prostu!). Wydawała się być zrobiona ze świeżych ogórków, choć to chyba niemożliwe? W każdym razie – nigdy nie jadłam niczego podobnego.
My, dorośli, bawiliśmy się doskonale, podobnie jak nasze dzieci. Kiedy po tej wizycie zastanawiałam się, co było w niej wyjątkowego, wyszło mi, że… balans. To nie jest elegancka restauracja, w której dzieci są jedynie dodatkiem, przystawką do dorosłych gości. Ale nie jest to również małpi gaj dla dzieci, w którym rodzice marzą tylko o wyjściu.
Elegancja i wyrafinowanie współgrają tu z dobrą atmosferą i zaopiekowaniem potrzeb rodzin. Marzy mi się tylko jedno… aby powstawało więcej takich miejsc!
A jeśli będziecie w Stuttgarcie, to koniecznie, ale to koniecznie wybierzcie się do Muzeum Porsche. Warto, serio serio! Wpis o nim znajdziecie TUTAJ.