Lat miał więcej niż mniej, znoszone spodnie, zupełnie niemodne. na nogach klapki. Chociaż to koniec września i wokół ludzie w płaszczach. Fryzura żadna, nawet włosy niezbyt świeże. Nie był ładny.
A jednak, mimo wszystko, a może po trosze dzięki temu, dał mi najlepszą lekcję rodzicielstwa, o jakiej mogłam marzyć.
Spotkaliśmy się wczoraj , chociaż to chyba za wielkie słowo, bardziej pasowałoby “współbyliśmy” w zoo. Mila krzyczała niemiłosiernie trzecią godzinę (bo zęby), ja zgubiłam dokumenty i wszystkie karty, a Leon tracił już cierpliwość. Krzyk, płacz, zgrzytanie (nomen omen) zębów. Tak zwany macierzyński komplecik. Spałam tej nocy cztery godziny z pięcioma przerwami na karmienie, plecy bolały mnie od nieustannego noszenia M. tak, że ledwo szłam. Marudziłam sobie trochę w myślach, a bardziej – tak po męsku zastanawiałam się co robię źle i jak by tu naprawić moje jęczące stadko. co zrobić? Jak pomóc sobie i im, a raczej im i sobie?
I wtedy pojawił się on. Nieładny człowiek. Przyszedł z synkiem do zoo, nasze drogi skrzyżowały się tylko na sekundę, u szympansów. Historia prościutka: synek na oko dwuletni, biegł i upadł. Rozpłakał się tak, jak tylko małe dzieci potrafią – całym sobą i najgłośniej na świecie. Na szczęście nic poważnego sobie nie zrobił, ale przestraszył się bardzo i stłukł kolanko. Wtedy podszedł do niego tata, nieładny pan. Miał w sobie więcej spokoju niż ja jestem sobie w stanie wyobrazić. Cały bezgraniczny ocean spokoju i opanowania. Podniósł chłopczyka, wziął na ręce i mocno przytulił. Zostawił wszystkie ich rzeczy tak, jak leżały. I odszedł z synkiem na rękach, by przysiąść na ustronnej ławce. I był z nim, tuląc go. Siedzieli tak we dwóch naprawdę długo, w milczeniu i pięknej bliskości współodczuwania.
I… to w zasadzie koniec tej historii. Ujęła mnie ta bliskość między nimi, ta prostota podejścia. Ten mężczyzna nie próbował zagadać chłopca, nie chciał odwrócić jego uwagi, nie mówił, że “przecież nic się nie stało” i “nie boli”. Nie zignorował jego cierpienia, nie starał się rozśmieszyć, ani przekupić. nie bagatelizował bólu. Dał mu przeżyć smutek i był obok, mocno go przytulając. Tylko i aż tyle.
Czasem ludzie, od których się tego zupełnie nie spodziewamy dają nam lekcje, które będziemy pamiętać całe życie. Bo co mogę zrobić dla moich dzieci w dniu takim, jak wczoraj? Być, po prostu być. Blisko, najbliżej jak się da. Kiedy nie mam słów, to milczeć. Ale milczeć razem, we dwoje, a nie obok siebie.
Mówiłam Wam, że nie był ładny. Ten facet.
Ostatnio coraz częściej udaje mi się tak reagować na upadki mojego synka; czyli, że czegoś się uczę ?
wszystkie się uczymy, to największe wyzwanie w macierzyństwie, moim zdaniem :)
Piękny tekst :)
I właśnie mój mąż taki jest, a ja patrząc na jego relację z córką codziennie widzę rosnącą miłość i zaufanie jakim go darzy. To jest najpiękniejsza rzecz jaką możemy dać naszym dzieciom. :)
Tak. Bo najpiękniejsze rzeczy, jakie możemy ofiarować naszym dzieciom… to nie rzeczy. Pozdrawiam ciepło!
Jadę samochodem, czytam i od razu przed oczyma przelatuja mi obrazy z pierwszych lat życia moich dzieci, kiedy tyle rzeczy uczyliśmy się od siebie wzajemnie. To bardzo cenne lekcje, które na długo zostają w głowie.
Lubię spojrzenie, że uczymy się od siebie wzajemnie, to nie jest, moim zdaniem, droga jednokierunkowa. Serdeczności! :*
oh… jak ja bym chciala spotkac tekiego Pana…
oni są wokół nas. tylko musimy mieć oczy szeroko otwarte.
Piękny!
I historia przepiękna. Dziękuję, że nam ją opowiedziałaś.
Piękne.
Absolutnie doskonałe, dwa razy czytałam.
Dziękuję, takie słowa dodają skrzydeł!
Oj tak ,przepięknie napisane :)
Ujęłaś mnie tym tekstem. Polubiam i wrócę poczytać więcej w wolnej chwili.
Ps. Ciągle się staram nauczyć tak reagować, ale często nerwy wygrywają :(
Zapraszam Cię najserdeczniej, czuj się dobrze i daj znać jak się tu czujesz po dłuższej chwili :)