Myślę, że już czas, aby przyznać się do tego publicznie. Nie to, że nie próbowałam. O, nie. Bardzo się starałam. Niemalże równocześnie z pojawieniem się na teście ciążowym drugiej kreski, zakiełkowało we mnie pragnienie, aby stać się idealną mamą dla mojego dziecka. Najlepszą, perfekcyjną, taką, która rzuci mu do stóp cały świat. Wiele wysiłku włożyłam, aby realizować ten cel. Jednak prawda jest jasna jak słońce – nie jestem dobrą mamą.
Już na etapie ciąży przeszukiwałam Internet, aby dowiedzieć się, jakie witaminy najlepiej wspomagają rozwój płodu, na którym boku wolno mi spać i na jakie choroby narażam dziecko jedząc sushi. Rozpoczęłam krucjatę po sklepach z akcesoriami dla noworodków. Kupiłam chyba wszystko, co tylko sprzedawcy zdołali mi wepchnąć. Od monitora tętna płodu, przez wiadro do kąpania niemowlaka aż do mini adidasów w rozmiarze 8. Czytałam książki, pogłębiając swoją frustrację, bo co i rusz okazywało się, że ze mnie żadna idealna mama, co najwyżej niedouczona baba.
Nie jestem dobrą mamą – szybko to sobie uświadomiłam
Później… później pojawiło się dziecko i było tylko gorzej. Oczywiście, że chciałam karmić piersią – możliwie jak najdłużej, jednak nie ZA długo (porozumiewawcze spojrzenie!). Na żądanie, równocześnie nie przyzwyczajając dziecka do bliskości i do siebie (łatwo samemu wpuścić się w maliny, bo potem takie dziecko może mieć z nami więź i co wtedy?!). Nie wyszło z tym karmieniem, podałam butelkę. Niezbyt dobrze. Trzy lata później urodziłam córkę, ją z kolei karmiłam piersią. No też nie najlepiej, bo kto to widział „takie różnice między dziećmi robić” i „nie rób z siebie niewolnika”.
A to tylko wierzchołek góry lodowej. Mam wrażenie, że im bardziej się starałam, tym mniej wychodziło. Wiecie – na przykład takie ubranka: byłam gotowa sadzić kwiaty bawełny, aby mieć pewność, że będzie organiczna. Później sama bym zbierała, tkała, farbowała… Już prawie szykowałam glebę pod uprawę, ale nie – znów poszłam na skróty. Odwiedziłam H&M, Pepco czy inne Petit Bateau i było po mnie.
Nie będę się tu dalej kompromitować, wymieniając dalej moje macierzyńskie grzechy. Opowiem historię (lub… histerię?), która raz na zawsze przekreśliła moje fantazje o byciu najlepszą mamą świata. Wiecie co? Pokonało mnie banalne rozszerzanie diety u niemowlaka. Jak większość pewnie mam, nie mogłam się doczekać, kiedy mój najsłodszy na świecie bobasek zacznie jeść marchewkę i inne takie akcje. Kiedy zbliżała się szósta miesięcznica urodzin, czekałam w blokach startowych. Wiecie: obczaiłam wszystkie eko-sklepy, przytargałam do domu najdroższą w moim życiu marchew (a brzydką jak nieszczęście…). Myłam, parzyłam, gotowałam, blendowałam. Jakież to było moje zdziwienie, kiedy zamiast „kocham Cię, mamusiu, jestem szczęśliwy, że tak o mnie dbasz”, usłyszałam coś w rodzaju „plask”. Był to odgłos marchewkowej brei lądującej na kuchennej podłodze.
Reakcję Leona na eko-sreko-danie potraktowałam jako zachętę, aby postarać się bardziej. Znosiłam do domu góry dziwnych warzyw (jak pasternak, kalafior wyglądający jak choinka i temu podobne), z których przygotowywałam wytworne papki. Ich los był niezmiennie taki sam – były wcierane w stolik, rozmazywane po twarzy i włosach (także moich), a większość z nich kończyła w kanalizacji. W którymś momencie tej nierównej walki, Babcia nieopatrznie (czy aby na pewno? :P) podała dziecku słoiczek. I wiecie co? Wiecie, na pewno znacie to ze swojego życia: jego zawartość została zjedzona w 3 minut i z smakiem. Mniej więcej w tamtym okresie zaczęło mi świtać, że nie dam rady być dobrą mamą wg standardów narzuconych przez mądre książki, gazety i samozwańcze specjalistki z grup internetowych.
Tak narodziła się WDM: Wystarczająco Dobra Matka
W pewnym momencie zrozumiałam, że albo zaraz zwariuję, albo… wyluzuję. Wybrałam to drugie, bo szpitale psychiatryczne i tak są przepełnione ;).
Moje dzieci jedzą parówki, czasem UWAGA, UWAGA – na zimno. Zdarza się, że nie myją zębów albo zasypiają „w opakowaniu”. Oglądają bajki aż im się znudzi, a jeśli chcę spokojnie zrobić zakupy w Biedronce – kupuję im po kajzerce (ja wiem, że to okrutne, wiem). Mimo że nadmiernie pasę je cukrami prostymi, oboje ledwo się łapią wagowo w siatkę centylową. Nie mogę ich utuczyć, próbowałam lać cieplejszą wodę do wanny, żeby się skurczyli i byli bardziej proporcjonalni – to na nic. Odpuszczam, luzuję się, puszczam płazem. Podaję pizzę z piekarnika i pozwalam spać z nami w łóżku.
Nasz dom często wygląda jakby ktoś wrzucił do środka granat bez zawleczki. Nie spinaj się na bio, eko i sreko. Dbam jak umiem, a kiedy nie umiem – staram sobie pozwalać na doskonałość. Czasem, z rzadka, kiedy napatrzę się na jakąś perfekcyjną mamę, dopadają mnie wyrzuty sumienia – że barszcz na Gwiazdkę to z torebki, a ciasto ostatnio upiekłam w minionym wieku.
A wtedy – luzuję gumkę w majtkach. I przypominam sobie o tym, że przecież nie muszę tego wszystkiego robić – nie jestem dobrą mamą. Postanowiłam być Wystarczająco Dobrą Mamą i ile wlezie rozgrzeszać się z niedoskonałości. Perfekcyjne nie istnieje, pamiętajcie! Dzięki podejściu WDM mam dużo więcej siły, aby cieszyć się z tego, co dostatecznie dobre w moim życiu.
Jeśli cokolwiek z powyższej listy opisuje Twoje zwyczaje – nie martw się. Wszystko z Tobą w porządku, najwyraźniej też jesteś Wystarczająco Dobrą Mamą.
Ps. Wierzę, że jest nas więcej! Jako że bierze mnie na mdłości od lansowanej wszem i wobec wizji lukrowanego macierzyństwa, rozpoczynam akcję #wystarczajacodobramama. Jeśli chcesz do niej dołączyć, śmiało używaj tego hasztagu na Instagramie i Facebooku. Pokażmy światu, że jest nas całkiem sporo!
Lepiej się tego nie da powiedzieć też staram się być WDM, bo do perfekcyjnej mi daleko. Ale moim zdaniem te perfekcyjne mamy mają super pomoc w postaci dziadków inaczej nie da się być perfekcyjną mamą. Ewentualnie bardziej zajmują się wszystkim innym niż dzieckiem, bo o takim modelu też słyszałam. Osobiście wolę jednak zająć się dzieckiem i być WDM jak Ty ;)
Cudowna z Ciebie mama i masz cudowne, szczęśliwe dzieci! To widać, to od Was bije. Gratuluję!!! P.S. Moja córka też czasem je kajzerki w sklepie i zimne parówki…;)
Miód na serce matki, pewnie sama wiesz… Dziękujemy za dobre słowa. A kajzerki – wiadomo – rulez! :P
Dziękuję za ten tekst ?
Mieszkam w UK. Tu health visitor wypytuje czy wprowadziliśmy rutynę dziecku. No bo dziecko ma jeść o określonych godzinach, spać punkt 20.00 i co najważniejsze w swoim łóżeczku. Oj ile to ja miałam wyrzutów sumienia, że nie mi to wszystko jakoś nie wychodzi. Ale staram się. Kupuję organiczne jajka, piekę chleb na zakwasie… daleko mi do ideału oj daleko. Nie mam pomocy od rodziców; tylko ja, mój partner i dziecko. Mam wyrzuty sumienia, no bo nie daje z siebie 100%. Jakoś tak wydaje mi się, że inne mamy lepiej sobie radzą. A może to mój dzisiejszy dół. Eh..
Jak dobrze bylo to przeczytać pod koniec kolejnego ciężkiego dnia, teraz lepiej mi się będzie spać, nie jestem sama :)
najbardziej na świecie potrzebowałam to przeczytać! A jak trafiłam na tę stronę? przez wpisanie w google (oczywiście w trybie incognito, co by się cały świat nie dowiedział jaką jestem “złą matką”) hasła “nie karmiąc piersią też jesteś dobrą matką”. Nagonka na określone zachowania, w tym to cholerne karmienie piersią jest absolutnie paskudna i robi straszną krzywdę matkom – tak jakby naszym celem było tylko zaszkodzić własnemu dziecku