Piątek trzynastego albo oczywiście, że nie jestem przesądna

piątek trzynastego

Piątek, dzień jak co dzień. Od kiedy moją najważniejszą rolą życiową jest mamowanie mojej dwójce, dni tygodnia to tylko nazwy. Życie toczy się swoim rytmem, trochę niezależnie od tego, czy mamy akurat dzień powszedni czy święto narodowe. Ale piątek to zawsze piątek, lata wyrobiły nawyki. Tak jak na myśl “lato” zwykle na twarzy pojawia się chociaż niewielki, ale jednak uśmiech, tak i piątek chociaż namiastkę tej ekscytacji budzi.

Więc piątek. Pędzę wesoło do przedszkola, odebrać syna swego, jedynego. Przy okazji mocno zbieram się w sobie, żeby poruszyć z opiekunami temat wychodzenia na dwór. Bo w końcu trzy tygodnie bez wyjścia na podwórko to jednak więcej niż jestem w stanie stolerować (o jakieś… eee… 21 dni?). Zaczynam rozmowę, po czym słyszę, że Leon na dwór owszem wychodzi. Każdego dnia. Leon stoi obok i się śmieje. Ja czuję się jak przygłup, ale spoko. Na dokładkę do tej informacji słyszę, że w grupie jest wszawica i w weekend mamy się myć/wietrzyć/zwalczać generalnie. Super. No to myk, szybko jakaś apteka i wracamy do domu.

Gdzieś w szatni Leny przyznaje, że jakoś tak mi nie mówił, że wychodzi na dwór, bo jest spoko nosić ciuchy kolegów. Słuuuucham? No nie mam swojego kombinezonu ani ciepłych spodni, więc pożyczam, każdego dnia od kogoś innego. O, matko. Dobra, jedziemy do apteki, po kombinezon i do domu.

Największy wybór ciuchów będzie w Arkadii – to dobre wieści. Jest piątek po południu – to te złe. Chcę jednak być matką roku i kupić wszystko, czego potrzebujemy, więc ryzykuję tę Arkadię. Po drodze Leon głośno zastanawia się, w jakim kolorze chciałby mieć kombinezon. Ku mojej rozpaczy stwierdza, że może być tylko “niewidzialny”. I że mam jechać do sklepu, gdzie sprzedają niewidzialne kombinezony. Troszkę świrowo, dzień jak każdy. Rozmawiamy, rozmawiamy, Leo nieprzejednany. W końcu udało mi się – mówię, że jak gdzieś położy niewidzialny kombinezon to go nie znajdzie. I że bardzo trudno jest w nogawkę trafić. Szach mat, stwierdza, że nie chcę niewidzialnego, bo to musi być bardzo niewygodne nie móc znaleźć swojego kombinezonu. Punkt dla mnie.

W Arkadii prosto do H&M, wielki, największy chyba sklep. Taadaaam – nie ma ANI JEDNEJ pary ocieplanych spodni, ani jednego kombinezonu. Nic, null, zero. Pytam miłą blondynkę w kasie: WTF?! “Oj, nie ma, chyba nie będzie, codziennie mamy dostawy”. Fajnie, gratuluję, bardzo się cieszę, że macie codziennie dostawy. Kiedy będą kombinezony? No, już raczej nie w tym sezonie, teraz wprowadzamy kostiumy kąpielowe. Że whaaaaat?

Ale nic to, sklepów jest przecież wiele, lecimy. Jeden, drugi, trzeci. Nic. Mina powoli mi rzednie, pot płynie po plecach, zdejmuję kurtkę. Teraz już i czuję się i wyglądam jak wielbłąd – niosę swoją torbę, kurtkę Leona, swój płaszcz… Dobrze, że chociaż Leny idzie na własnych nogach. Ok, sklep czwarty, piąty, szósty. Jak to jest do cholery możliwe, że nie ma nigdzie zimowego stroju? Mamy styczeń, mówimy o Arkadii, która jest warszawską stolicą zakupów… No nie ma i już. Oblecieliśmy wszystkie sklepy, Leon już marudzi, chce do domu, żeby bawić się laserowym mieczem. Robi się pod górę.

Dobra, to jeszcze tylko ZARA. Zareńka kochana moja, porzucona od czasów dzieciowych, bo i czasu nie ma i myślenie o swoich ciuchach już nie takie samo. Wchodzimy, dziki tłum, bałagan, masakra myślę sobie. I to mi się kiedyś podobało?! Litości. Kombinezonu oczywiście nie ma, wychodzimy.

Wtem, całkiem nieśmiało, a później już z wyzywającym zadowoleniem, spoglądają na mnie z wieszaka spodnie. Idealne, takie jak lubię – nie dość, że ogrodniczki, to całe w dziurach. Mix moich ukochanych rzeczy. Ale nie, przyszliśmy po kombinezon, wychodzimy. I wtedy no po prostu wpycha mi się do ręki metka. A tam SALE. Z 199 na 49. No, chyba rozumiecie, że nie dało się nie kupić?! Myślę sobie – przeznaczenie. Ale jaki rozmiar. Chyba M. Niby pasuje, tak na oko. Ale ja lubię luźniejsze, to może jednak L. Dobra, przymierzę i zdecyduję. Łapię dwie pary, i z tymi kurtkami, z Leonem za rękę próbuję przedrzeć się do przymierzalni. Po dwóch krokach się zatrzymuję, kiedy widzę, że podobny do mojego pomysł miało 1125256523663 osób i stania jest tak na luźną godzinkę. Co by tu zrobić, czaszka aż dymi. Ok, wiem – kupię obie pary, w domu przymierzę i zwrócę tę, która nie będzie pasowała. Aż się do siebie uśmiecham w swojej przebiegłości. Idziemy do kasy.

Niestety nie jestem jedyna. Przede mną jedyne 20 osób. Ale nic to, chęć posiadania spodni wygrywa. Stoimy twardo, Leon świruje. Zamarzył o zarowym wieszaku, idealnym do zabawy. Po kwadransie nasza kolej, Leon pyta czy może zabrać wieszak – ekspedientka patrzy z politowaniem (biedne dziecko, musi bawić się wieszakami…) i się zgadza. Leon uradowany jak z największego zestawu LEGO. Super ekstra. Lecimy.

Ostatni przystanek apteka. Numerek, kolejka, przed nami 17 osób. Czekamy, wszy ważna rzecz. A raczej ich brak. Kiedy przychodzi nasza kolej, dyskretnie zagajam do pani o preparat na wszy. Brzmiało to jakoś tak: “ekhem… coś, jakiś preparat… szy… poproszę”. Farmaceutka miała oczy jak pięć złotych i wypaliła na całą aptekę: “NA WSZY COŚ?!?!?!”. W tym momencie patrzyli na mnie wszyscy, nie tylko w aptece, ale w całej Arkadii i chyba nawet Warszawie. Tak myślę, jestem prawie pewna. Uśmiechnęłam się, rozglądając się po wszystkich wokół z miną mówiącą: “tak, to ja jestem mamą tego zawszawionego dziecka, duma milion”. Nie będę im przecież tłumaczyć, że prewencja i te sprawy.

Bilans jest taki, że nie mamy zimowego stroju, bo NIGDZIE go nie było. Mamy preparat na wszy, o czym wiedzą wszyscy wokół. Ja mam dwie pary spodni w różnych rozmiarach. Czuję się zmęczona jakbym cały dzień chodziła po górach… A to była tylko godzina w centrum handlowym.

Ale wiecie co? To był naprawdę fajny piątek!

Ten wpis został opublikowany w mama.
Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Gustavo Woltmann
Gustavo Woltmann
7 lat temu

A tam, stare głupie przesądy, nie ma się co przejmować ;). Na wszystko dałoby się coś wymyślić, jakby się chciało, ale pytanie po co ;) czyż nie?

Renata
Renata
7 lat temu

Haha, dobry tekst ;)
A ja właśnie w ten piątek 13go urodziłam trzeciego synka :) pozdrawiam