Kiedy zdecydowałam się na założenie bloga, wiedziałam o tym, że istnieje mroczna twarz Internetu. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z dwóch rzeczy. Po pierwsze – jak szybko przyjdzie mi ją poznać, po drugie – jak bardzo jest ona mroczna.
Historia zaczyna się powoli, od tego, że ktoś kradnie pomysły na zdjęcia. Granica jest tu płynna, między inspiracją a plagiatem często w fotografii trudno ją w ogóle wyznaczyć. Poza tym – wielu mówi, że w sztuce współczesnej wszystko już było, a my odtwarzamy wciąż na nowo te same koncepcje. Fotografii cyfrowych powstają obecnie takie ilości, że po prostu niektóre z nich muszą być do siebie podobne. Zatem to, że ktoś robi identyczne zdjęcie do mojego, nie jest dla mnie problemem. Ok – nie jest dużym problemem. Podobnie podchodzę do mniejszych lub większych inspiracji czy “zapożyczeń” z tekstów, które piszę. Wiem, że to się działo, dzieje i będzie się działo. Przymykam na to oko.
Podobno świat podzielony jest na ludzi, którzy COŚ robią i na ludzi, którzy TO obserwują i kopiują. Po rozmowach z Tomkiem początkową irytację podkradaniem zdjęć czy tekstów, zamieniłam na satysfakcję. Bo to, co robię musi być jakoś tam wartościowe, skoro przychodzą osoby i te rzeczy podbierają.
Później zaczęły się kradzieże (nazywając rzeczy po imieniu) całych tekstów. Niejeden mój post krąży sobie gdzieś po sieci, podpisany innym innym imieniem i nazwiskiem, opublikowany na blogach czy portalach. Czasami coś delikatnie zostało w nim zmienione, często ktoś przepisuje słowo w słowo, zachowując nawet oryginalny tytuł. Mam cudownych Czytelników, bo nie starczyłoby mi doby, żeby śledzić wszystkie możliwe miejsca, gdzie moje teksty mogą być opublikowane, więc wiem o nich tylko dlatego, że czasami ktoś podrzuci mi linka. Też przymknęłam na to oko, stoczyłam jedną czy drugą bitwę o prawa autorskie, po czym doszłam do wniosku, że gra nie jest warta świeczki.
Nie będę się bić o rzeczy oczywiste, wolę ten czas i tą energię poświecić na coś produktywnego. Stwierdziłam, że “wrzucam to w koszty” blogowania. Oczywiście, że to czasami kłuje, czasami uwiera, bo fajnie by było, gdyby taki człowiek napisał do mnie, zapytał, zachował się po ludzku. Jednak koniec końców pogodziłam się z tym i już, od tego czasu lżej się żyje.
Kiedy wydawało mi się, że to koniec internetowych świństw, jakie anonimowi ludzie robią nie-anonimowym ludziom, okazało się… że to był dopiero początek. Przyszła krytyka, jasne, że przyszła. Jednak w zasadzie ją lubię, bo jeśli jest wyrażona kulturalnie, staje się wspaniałą motywacją do rozwoju i zmian. Na krytykę niekonstruktywną, na próby obrażania mnie lub moich dzieci reaguję zawsze w ten sam sposób – banem. To wspaniale rozwiązuje sprawę, polecam z całego serca takie rozwiązanie. Również w odniesieniu do toksycznych znajomych, nienawistnych sąsiadów i wszystkich złych duchów, które odwiedzają Wasze światy.
W ostatnim czasie odkryłam jednak, że ludzie są zdolni posunąć się dużo, dużo dalej. Nie jest mi łatwo o tym pisać, natomiast uważam, że powinnam i chcę to zrobić. Po pierwsze dlatego, żeby pokazać tym, których to kiedyś spotka, że nie są sami, że takie przypadki już były i że da się je rozwiązać – w dodatku coraz lepiej i coraz sprawniej. A po drugie – aby pokazać tym, którzy takie rzeczy robią, że nie są i nigdy nie będą bezkarni.
Całkiem niedawno spędzałam w domu spokojny wieczór, siedziałam na kanapie, piłam herbatkę zimową, na kolanach miałam laptopa, coś tam sobie robiłam. BAM – dostałam wiadomość od nieznanej mi Czytelniczki bloga, że natknęła się w sieci na zdjęcia jakiejś użytkowniczki, które wcześniej widziała na Moi Mili. Wiadomość była tak dziwna i zagmatwana, że nie wiedziałam do końca, o co jej chodzi. Ale ok – zajrzę. Jak kliknęłam w link, tak zbaraniałam. Właśnie w tej sekundzie poznałam… Weronikę O. – matkę mojego syna! Zabrakło mi słów. W zasadzie nawet tchu.
Okazało się, że ktoś ukradł, skopiował bezprawnie z mojego bloga zdjęcie Leona i udostępniał je na swoim profilu jako fotografię… swojej córki. To nawet teraz, kiedy o tym piszę przechodzą mnie ciarki. Bo to jest bardzo niemiłe uczucie, że ktoś ukradł wizerunek Twojego dziecka, jego tożsamość i tworzy wokół tego jakąś fikcję. Napisałam kulturalną wiadomość do Pani Weroniki z informacją, że jestem autorką zdjęcia, a przede wszystkim matką dziecka, które na nim jest i prośbę o natychmiastowe usunięcie go. Wiadomość pozostała bez odpowiedzi, więc skontaktowałam się z Facebookiem, zgłaszając tę sytuację i prosząc o usunięcie treści. To również nie przyniosło efektu.
Sprawę udało mi się całkiem szybko załatwić, dzięki grupie wspaniałych ludzi, głównie internetowych twórców, do których napisałam z prośbą o pomoc. Po pierwsze rozpoczęła się dyskusja na ten temat, po drugie oni zaczęli zgłaszać profil tej osoby Facebookowi. W przeciągu paru godzin konto zostało zlikwidowane.
To w sumie wszystko, co mogłam zrobić..Nie będę tracić czasu, sił i energii na dochodzenie, kto i dlaczego. Natomiast zobaczyłam tą złą, podłą twarz Internetu. To nie jest łatwe, na pewno nie miłe. Jednak wniosek mam jeden – niczego to nie zmienia. Poniekąd dlatego piszę ten tekst – mój manifest, że nie dam się zastraszyć. Nie pozwolę kraść zdjęć moich dzieci. Nie pozwolę posługiwać się nimi bez mojej zgody. Będę ich bronić wszelkimi dostępnymi, legalnymi środkami (których na szczęście jest coraz więcej). Nie zatrzyma to ani mnie, ani bloga.
Nie wiem, czy chciałam się pożalić, czy pokazać jakąś tam historię, która nam się ostatnio przytrafiła. Świat jest dobry i trochę zły. Blogowanie, jak je uwielbiam, tak miewa swoje ciemne strony. I nie zawsze jest usłane różami… Ot, co.
Kaju kochana, jesteśmy z Tobą. Trudno nawet skomentować mi to, co Ciebie/Was spotkało. Myśle, ze to, co w wielu ludziach „siedzi” jest nieodgadnione, a tez i nieprzewidywalne… ba niebezpieczne. W sumie każdy z nas ma ta „ciemniejsza stronę”, ale warto robić z niej dobry użytek, a nie „żyć czyimś życiem”. Naśladować Ciebie pewnie wielu chce, bos jest dobrym wzorem cudownej mamy, pięknej, mądrej kobiety, kochającej żony, dobrego człowieka po prostu… szkoda tylko, ze te kopie takie marne ????. Tule Cię ciepło do serducha
Dziękuję, dobra Duszo za ciepłe, serdeczne słowa. Ty najlepiej wiesz, ile świrów wokół (nas nie liczę :P), szczęśliwie udało się całą tę sprawę zamknąć względnie szybko. Buziaki weekendowe!
Kaja chcialam zwrócić Twoja uwage na jedna rzecz: udostepniasz wiele zdjec swoich slodkich dzieci, i niestety musisz poniekad liczyc sie z tym ze niektorzy ludzie maja zle intencje i nie tylko kradna zdjęcia czy posty ale moga wykorzystac je w gorszu sposob niz tylko ktory opisalas. Skoro decudujesz się na życie niejako publiczne to takie rzeczy moga się zdarzac. Może powinnas lepiej chronic wizerunek swoich dzieci albo zdjecia przez specjalne na nich znaki czy oprogramowanie ktore nie pozwala na tak latwa kradzież.
Pozdrawiam :)
To okropne… wiele razy z takiego powodu zastanawiałam się czy upubliczniać obcym ludziom zdjęcie mojego dziecka. Właśnie przez takie historie, których jest niestety wiele w internecie. Bardzo mi przykro, że coś takiego spotkało Was i mam nadzieję, że więcej się nie powtórzy.
Mnie nasuwa się jedno pytanie: czy masz zgodę swoich dzieci na udostępnianie ich wizerunku? Może nie teraz a może kiedyś będą niezadowolone, że są “kosztem Twojego blogowania”. Nie chcę Cię hejtować, nie o to chodzi. Czy i jak masz to przemyślane? Pozdrawiam
Gdy tylko doczytałam się pointy posta, aż byłam ciekawa jak dużo “życzliwych” i najmądrzejszych ludzi na świecie Cię skrytykuje, (delikatnie mówiąc) droga autorko. A nawet słowem się nie zająknęli na temat postępowania tamtej osoby. Trochę to smutne, że wina spada na Ciebie. Smutne i dowodzi małostkowości. Sama noszę się z zamiarem założenia rodzicielskiego bloga, ale chyba nie byłabym gotowa na zmierzenie się z taką sytuacją, która jest przerażająca w swoim wydźwięku. Jeśli się zdecyduję, raczej nie będę umieszczała zdjęć moich szkrabów. Fajnie, że podzieliłaś się z nami tą historią, daje do myślenia. Życzę Ci wytrwałości i jak najmniej takich dziwnych… Czytaj więcej »
Nie wierzę! wina jest tego kto wrzuca zdjęcia? jeżeli zostawię rower źle przypięty i mi go ukradną to moja wina, bo źle przypięty? Toć przecież to usprawiedliwianie złodziejstwa! To retoryka na poziomie “bo zupa była za słona”! Nic nikomu do tego, czy dzieci się zgodziły. Jak mniemam, wiedząc, iż blogowanie uszczęśliwia mamę, z całą pewnością nie miały by nic przeciwko. Godzimy się na wiele rzeczy, chcąc uszczęśliwić ukochaną osobę. Mamy nie wrzucać zdjęć, bo się narażamy na ich kradzież? A wyobrażacie sobie internet bez zdjęć? Tak, czy siak- kradzież zdjęć, czy tekstów powinna i na szczęście jest karalna. Inna kwestia.… Czytaj więcej »
Przerażające! Właśnie takie historie w blogowaniu wstrząsają mną najbardziej, bo słyszałam już o prowadzeniu całego profilu podszywając się za inną osobę, ale żeby jeszcze dziecko w to wciągać? Przeszłyby mnie konkretne ciary
Przerażające, bardzo Ci współczuję. Już od dłuższego czasu myślę o założeniu bloga związanego poniekąd z dziećmi i cały czas się zastanawiam jak to zrobić nie publikując zdjęć moich dzieci. Nie chcę Cię urazić, ale publikowanie zdjęć dzieci jest dla mnie brakiem szacunku do nich samych, bo one nie mogą w tym momencie stanowić o swoim wizerunku… Poza tym mam w rodzinie policjanta, po jego opowieściach chyba żadna mama nie opublikowała zdjęć swoich dzieci w internecie.
Przeczytałam, skóra mi ścierpła. Zastanawiam się co trzeba mieć (albo czego nie mieć) w głowie, żeby w ogóle wpaść na taki pomysł. Poza tym, że jest to przerażające, jest to też irytujące i zarazem smutne. Czy świat żyje już tylko dla Lajków? Czy ludzie są aż tak uzależnieni, aż tak nie mają nic “swojego”?
Dzięki, że o tym napisałaś.
Pozdrawiam,
Marta
Niesamowita historia, rzeczywiście ciarki przechodzą po plecach. Ja też jestem bardzo aktywna na FB i różnego typu historie mi się przytrafiały, łącznie z krytyką, fałszywymi kontami, kradzieżą zdjęć. Ale twoje doświadczenia są okropne. Dobrze, że byłaś wytrwała do końca