Sierpniowy list do M.

DSC_4836Maleńka,

to mój pierwszy list do Ciebie. Czuję wzruszenie, wiesz?

Mam czasem wyrzuty sumienia, że jeśli chodzi o słowa, o uchwycenie pierwszych razów, to nie jestem tak zdyscyplinowana jak byłam przy Leonie. Wtedy zapisywałam wszystko, co do minuty, z baczną uwagą śledziłam każdy najmniejszy nawet postęp, robiłam miesięczne podsumowania… oj, dużo tego było.

Nie pomyśl nigdy, że wtedy to było dla mnie bardziej istotne. Po prostu teraz mam Was dwoje. Ważniejsze jednak niż ograniczony przez to czas jest fakt, że wraz z Twoim pojawieniem się w moim życiu bardzo dojrzałam. A w efekcie uspokoiłam się, zwolniłam, nauczyłam się jeszcze bardziej doceniać najmniejsze rzeczy. I patrzenie na Ciebie stało się najważniejsze na świecie, jak się okazuje znacznie istotniejsze niż zapisywanie. Nie jestem już rodzinnym skrybą, wiem. Ale w głowie mam tyle nazbieranych momentów, że mogłabym zapisać grubaśne tomy.

Bałam się mieć córkę. Miałam synka i wydawało mi się, że pełnia szczęścia to kolejny mały mężczyzna. Ojjj, jak ja się myliłam. Nie mam do tego słów. Nie wyobrażam sobie życia bez Twojej delikatności i dziewczęcości, która dopiero się rozwija, zawiązuje. A z drugiej strony – od pierwszego spojrzenia w Twoje niebieskie oczy, wiadomo było, że jesteś kobietą. Tak się cieszę, że będę pokazywała Ci ten nasz świat, wiesz? Ze spokojem chcę przeżyć każdy wspólny dzień, wyciskać czas jak cytrynę. Nigdzie się nie spieszę, celebruję chwile, kiedy tylko mogę staram się nie spieszyć. Godzinami patrzę w Twoje oczy. Kręcę na palcach Twoje złociste loki. Robię Ci miliony zdjęć. Wącham Cię bez pamięci, jak najbardziej egzotyczny kwiat. Nie pospieszam Cię, daję Ci przestrzeń, wolność i bezwarunkową miłość. Wiem, że w takich warunkach będziesz rozkwitać jak delikatny kwiat…

Taki jest mój wniosek i to chciałabym Ci powiedzieć – mniej masz zapisanych słów, za to jeszcze więcej spokoju i uwagi niż miał Leon. Mam w sobie tą wspaniałą pewność, że jest, nie muszę zaglądać do poradników, zastanawiać się czy o czasie usiadłaś, czy powinnam podać smoczek, kiedy będzie dobry moment na pierwszą truskawkę i takie tam. Żyjemy sobie swoim spokojnym życiem, a ja z uśmiechem, a czasem łezką wzruszenia patrzę na Ciebie.

Patrzę, patrzę i napatrzeć się nie mogę…

A wiesz kiedy tak najczęściej usiłuję się napatrzeć?

Kiedy Cię karmię. To jest dla mnie nasza magia.
Zszokowało mnie to, bo nigdy nie byłam wyznawczynią religii laktacyjnej. Z Leonem próbowałam, nie udało się, nie sprawiło mi to kłopotu, że była butelka i mleko modyfikowne. Najważniejsze było, że podawane z miłości. Jednak już w ciąży z Tobą, bardzo chciałam karmić piersią. Nie wiem, skąd ani dlaczego mi się to pojawiło. Po porodzie walczyłam o nasze karmienie – nieskończoną ilość razy prosiłam pielęgniarki, żeby mi pokazały, pomogły. I próbowałam, próbowałam… Czasem bolało, czasem myślałam, że piersi mi eksplodują. Ale nawet wtedy najczęściej było dobrze. Kłopoty szybko sobie poszły. My też poszłyśmy – wspólną, piękną drogą mleczną wypełnioną miłością. Nie myślałam, że wytworzy się dzięki temu między nami więź, jakby dodatkowa mleczna nitka, która nas oplata. Tyle mam już nazbieranych karmieniowych wspomnień… jeeej…

A wiesz, co jest najwspanialsze?

Że nasza droga jeszcze długa.

Kocham Cię, Córeńko,

Mama

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments