Mój Leonie złotowłosy,
piękny Chłopczyku ulepiony z chmur i waty cukrowej… To ostatni list, jaki piszę do Ciebie jako czterolatka. Powoli, na naszych oczach, stajesz się coraz poważniej niepoważny (na całe szczęście). A czasem – niepoważnie poważny – i wtedy na milisekundę łapie mnie przestrach – że to już, że puka Twoja dorosłość. Że czas tak szybko zmyka, stary łobuz. To paradoks, który zrozumiesz dopiero, kiedy sam staniesz się rodzicem – że równocześnie lub przemiennie chcesz, aby czas biegł szybciej i wolniej. Tylu rzeczy nie możesz się doczekać, aby odkryć je razem, pokazać czy spróbować. A z drugiej strony – cenisz każde mgnienie, chciałabyś zatrzymać na zawsze i tulić do policzka.
Gdy byłam małą dziewczynką, na pytanie kim będę gdy dorosnę, zawsze odpowiadałam, że będę przedszkolanką. Kochałam dzieci i chciałam być blisko nich. Zdarzało się nawet, że w szkole podstawowej urywałam się z jakiejś lekcji i jechałam do cioci, która pracowała w przedszkolu, pomóc opiekować się grupą maluchów (teraz to nie do pomyślenia pewnie, ale mówię o szalonych latach 90-tych). Najczęściej czytałam im bajki. Albo przytulałam, gdy dopadała je tęsknota. Później instynkt macierzyński jakoś przycichł. Nie byłam tą kobietą, która obsesyjnie myśli o dzieciach. Gdy zaczęliśmy być z Twoim Tatą razem, bardzo długo i poważnie zastanawialiśmy się czy w ogóle chcemy je mieć. Byliśmy w sobie zakochani i tak dobrze nam było, że baliśmy się, że nie może być lepiej, nie da się. Że co najwyżej wszystko zepsujemy i unieszczęśliwimy niewinną istotę. Dziś gdy o tym myślę – śmieje się w głos z samej siebie. Z tych obaw, rozważań, wątpliwości.
Bo Ty i Twoja siostra to najlepsze, co nas w życiu spotkało. To jego treść. Nic nigdy nie wzbogaciło nas tak, jak Wasza obecność. Patrzenie na Was. Nic nie może równać się ze świadomością, że ten magiczny Chłopczyk jest MOIM SYNEM. Jestem tak dumna, że mogłabym sobie wytatuować to na czole. Pełna jestem wariactwa za Tobą, wiesz o tym, prawda?
Bez końca mogę słuchać Twoich opowieści, patrzeć jak biegasz, skaczesz jak młoda kózka – fikasz po kanapie, wpinasz się, gnasz przed siebie. Dziecięcość w Tobie powoli, bardzo powoli zamienia się na naszych oczach w młodość. To bezgranicznie fascynujące. Wielki przywilej obserwowania tego procesu, uczestniczenie w tym, jak stajesz się z chłopczyka chłopcem.
Pamiętam jak miałeś rok, półtora – wtedy nasza wieczorna rutyna wyglądała w zasadzie tak samo jak dziś. Długa kąpiel i wodne zabawy z Tatą, a później czytanie, tulenie i zasypianie ze mną. I wtedy, i teraz zdarzało się, że czytanie przeciągało się na Twoją prośbę o kolejne książeczki, a usypianie trwało całe nieskończoności. Wiesz, że bywałam poirytowana, że tak długo? Nieczęsto, ale jednakz darzało się to. Bo z jednej strony zmęczenie, z drugiej czekające obowiązki domowe, czasem praca – wszystko to sprawiało, że czekałam aż uśniesz, by móc dalej biec i załatwiać sprawy, których w ciągu dnia nie mogłam załatwić z Tobą u boku. Czasem po prostu na dole Tata oglądał mecz, na który bardzo chciałam zejść. Albo znajomi wpadli z niespodziewaną wizytą i nie zdążyliśmy się nagadać, więc bardzo chciałam jak najszybciej do nich wrócić.
A dziś? Dziś delektuję się każdą chwilą Twojego zasypiania jak Ty łyżeczką waniliowego budyniu, który tak uwielbiasz. Nie ma takich obowiązków, które byłyby ważniejsze od tego, aby głaskać Cię po główce i odpowiadać na Twoje pytania. I zupełnie nie przejmuję się, ile to trwa. Całkiem przeciwnie w zasadzie – niech trwa jak najdłużej. To są te chwile najcudowniejsze, miłości i bliskości totalnej. Nie ma nic ważniejszego, w całym moim wszechświecie, wiesz o tym?
Lubię nasze wieczorne czytanie, rozmowy, tulenie. I nie ma meczu dość ważnego, by z tego zrezygnować czy choćby przynaglać. Nie ma znajomych tak bliskich, ani zmęczenia na tyle wielkiego, by przykryło to, co najważniejsze. Za chwilkę, za momencik skończysz 5 lat. I chociaż wierzę, że nasze wspólne usypianie będzie trwało jeszcze dłuuuugo, rozum jednak czasem do mnie puka. I przypomina, że nawet każde dłuuuugo ma swój koniec. Dlatego łapię każdą chwilę, sekundę i mgnienie.
Dlatego, bo wiem, że kiedyś będę za tym cholernie tęsknić.
Ale smutki na bok, mój Spidermanie drogi. Zaraz skończę pracować, pojedziemy razem podciąć Twoją niesforną grzywkę, kupimy pieluchy dla Mili i składniki na pizzę, którą wieczorem będziemy razem piec. Będziemy trzymać się za ręce, a w samochodzie śpiewać. Kupimy pomarańcze, najlepsze, z tego straganu co zawsze. A może nawet tulipany, bo pewnie będziesz chciał?
Będziemy razem, będziemy blisko, będziemy… I w tej chwili, tego dnia tylko to ma znaczenie.
Kocham Cię zimowo, mój Buniu, Synku ze snów,
“A dziś? Dziś delektuję się każdą chwilą Twojego zasypiania jak Ty łyżeczką waniliowego budyniu, który tak uwielbiasz. (…) Nie ma nic ważniejszego, w całym moim wszechświecie, wiesz o tym?” Poryczałam się jak bóbr Kaju. Poszłam do mojego drzemiącego jaśkowego serducha i wciągnęłam jego zapach od którego jestem tak uzależniona. Wiesz, że nigdy nie chciałam mieć dzieci? Nigdy, przenigdy! Wzdrygałam się na samą myśl. Ale los chciał, że mam, że w moim życiu wydarzył się mały cud. Przez 32 lata bujałam się po świecie, nie wiedząc po co i dlaczego. Dzisiaj, gdy patrzę na ten mój mały, prywatny cud, to wiem… Czytaj więcej »
Pięknie to napisałaś:)) Trochę się właśnie irytowałam, kiedy synek wybudzał się za każdym razem, kiedy próbowałam się wymknąć do swoich spraw, ale już się nie denerwuję. Wtulam się w jego włoski i cieszę chwilą:)
te chwile tak szybko mijają… od kiedy to sobie uświadomiłam, spieszę się jakby mniej.