Dziś na blogu miks wszystkiego, co dobre – będą wakacyjne wspomnienia z dzieciństwa, możliwość bezpłatnego ubezpieczenia dziecka, zdjęcia z naszego ślubu (sic!), a dodatkowo KONKURS, w którym do wygrania są vouchery o wartości 2000 zł na sprzęt sportowy.
Do napisania tego wpisu zaprosiło mnie PZU Pomoc. Otóż każdy rodzic może bezpłatnie ubezpieczyć swoje dziecko od następstw nieszczęśliwych wypadków! Akcja trwa do 21 czerwca, aby wziąć w niej udział wystarczy wejść na stronę www.wakacjezpzu.pl i wypełnić formularz. Ubezpiecz swoje dziecko już dziś!
.
Po urodzeniu Leona miałam wiele pytań, wątpliwości i problemów. Zapewne jak każda świeżo upieczona mama – czy się najada, co zrobić, żeby nie płakał i czy jeśli podam mu smoczek to skrzywdzę go bezpowrotnie?! Kiedy ktoś z lekkim uśmiechem stwierdzał wówczas: „małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot” i zachęcał mnie, żebym cieszyła się tym czasem, patrzyłam na niego jak na niepoczytalnego. Jednak wraz z dorastaniem mojej blond bandy coraz lepiej rozumiem, co autor miał na myśli. Czasem podczas rodzinnych spotkań wspominamy z bratem nasze przygody. Dużo wtedy jest śmiechu. Kiedy dociera do mnie, że podobne pomysły mogą mieć moje dzieci, włos jeży mi się na głowie. Bo powinnam jako rodzic przygotować się na to tornado kreatywności. Pytanie tylko – JAK?!
Spis treści:
Na pewno… szybko. Bo dzieci rosną w ekspresowym tempie!
Wakacyjne przygody małoletnich
Pamiętam, jak kiedyś podczas wyjazdu z dziadkami postanowiliśmy z bratem wracać do domu. Przycisnęła nas tęsknota za rodzicami albo babcia uparła się, że musimy zjeść na obiad warzywa – już nie pamiętam. Byliśmy niby niedaleko, bo nad Zalewem Zegrzyńskim, do przejścia mieliśmy, bagatelka, 40 km. Dla stóp pięcio- i siedmiolatka to całkiem sporo. Szczęśliwie chyba dotarło to do nas zanim wyruszyliśmy przed siebie.
W ogóle mam wrażenie, że wakacje to czas, kiedy fantazja dzieci osiąga wyżyny… Przypominam sobie ostatni dzień nauki, kiedy byłam w bodajże w trzeciej klasie podstawówki. Z wypełniającej mnie dziecięcej radości zamiast wsiąść jak zwykle do szkolnego autobusu, postanowiłam uczcić tę chwilę wracając pieszo do domu. Nie były to czasy telefonów komórkowych (ani w ogóle telefonów, na podłączenie linii moi rodzice czekali wówczas już chyba 5 lat), więc kontaktu ze mną nie było żadnego. Mogę tylko sobie wyobrazić, co przeżywali moi biedni rodzice czekając na mnie bite trzy godziny, kiedy to pieszo (dodam, że absolutnie niespiesznie) pokonywałam kilometry między Wolą a Bemowem. Co mi strzeliło wtedy do głowy? Nie mam pojęcia, naprawdę. Spacer jednak bardzo mi się podobał. Miny rodziców już trochę mniej ;).
Chętnie bym się podzieliła zdjęciami z tamtego okresu, ale mam wrażenie, że rodzice bardziej dbali o swoje lekko skołatane nerwy niż o uwiecznianie naszych wybryków na fotografiach. Jednak, żeby pokazac naszą powagę, wystarczą te dwa zdjęcia, zrobione dosłownie godzinę po moim ślubie. Mnie pewnie kojarzycie, ten koleś machający długimi nogami za mną to mój brat. Ten sam, z którym na przykład… podlewaliśmy roślinki. Ale, ale – nie uprzedzajmy faktów!
Kiedy indziej nasza Mama kupiła sadzonki truskawek. Miały trafić do ogródka na działce, póki co jednak zostały umieszczone na balkonie, w oczekiwaniu na „swój moment”. Przyznaję, że pomysł mieliśmy dobry – otóż wyszło nam, kilkulatkom wówczas, że roślinki należy podlać. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że coś zaszwankowało na etapie realizacji: nosiliśmy wodę wiaderkami, szklankami i miskami. W końcu ciepły dzień był :P. Nie dość, że udało nam się podlać truskawki, to jeszcze… wypłukać większość ziemi z sadzonek. Jakby to ująć dyplomatycznie – sąsiad z dołu nie był zachwycony. Rodzice też nie – aż dziwne, prawda?
Wielkie ciepło domowego ogniska…
Przyznam od razu, że poniższe działania były efektem wyobraźni (albo jej braku…) mojego brata. Pewnego dnia (tak, w tym samym mieszkaniu, które zalaliśmy podlewając truskawki) pomyślał sobie, że fajnie by było rozpalić ognisko. W naszym M3. Jak pomyślał, tak zrobił. Miał chyba przeczucie, że tego typu zabawa ogniem może nie spodobać się dorosłym, bo przezornie ognisko rozpalił w ustronnym miejscu – pod biurkiem. Szczęśliwie nikomu nic się nie stało, a bo rodziców znów nie opuściła intuicja. Wkroczyli na teren dokładnie w momencie, kiedy do opanowania ognia wystarczył… kapeć.
Już jako całkiem spore dzieci ciut zakopaliśmy topór rywalizacji. W pełnej współpracy wybraliśmy się z braciszkiem (znanym już wtedy w okolicy niezłym ziółkiem) w rejs na materacu. No co – było jezioro, na jego środku, całkiem niedaleko – wyspa. Wszystko poszło znakomicie – dmuchany materac spisał się idealnie jako nasza łódka. Sęk w tym, że wyspa była w rzeczywistości dużo, oj dużo dalej niż nam się wydawało. Zorientowaliśmy się jednak zbyt późno, aby opłacało nam się zawrócić. W jedną stronę jakoś „zmęczyliśmy” tę drogę, powrót zaś był koszmarnie, ale to koszmarnie męczący. Nikomu nic się nie stało, jednak do dziś cierpnie mi skóra na myśli, że moje dzieci mogą mieć podobne pomysły…
Letnie szaleństwa? Na zdrowie!
Nie wiem z jakiego powodu, ale okres wiosny i lata, a szczególnie miesiące wakacyjne, obfitowały w nieprzewidywalne wydarzenia. Chyba poczucie wolności i mniejsza ilość zajęć pozwalały puścić wodze fantazji. Nie wiem jak moja Mama to wytrzymała, z biegiem lat coraz wyraźniej widzę, że te wszystkie przygody były nam z bratem potrzebne, aby budować więź i tworzyć wspomnienia. Wspomnienia, do których wracamy teraz podczas rodzinnych spotkań z naszymi dziećmi, nieświadomie je pewnie inspirując do odkrywania świata na własną rękę. Chociaż balansowaliśmy na granicy bezpieczeństwa i nieraz odwiedziliśmy ostry dyżur, nikomu z nas nic poważnego się nie stało.
Ubezpiecz dzieci w ramach akcji PZU Pomoc
Mając jednak na uwadze wspomniane wydarzenia i zbliżające się wakacje, tym bardziej doceniam akcję przygotowaną przez PZU Pomoc. Wystarczy wejść na stronę www.wakacjezpzu.pl, wypełnić formularz i wyrazić zgody marketingowe, w ten sposób możecie bezpłatnie ubezpieczyć dziecko od następstw nieszczęśliwych wypadków. Możesz to zrobić do 21 czerwca, a okres ubezpieczenia potrwa przez całe wakacje. Niezależnie od tego czy dziecko będzie w domu, na obozie czy w drodze – pozostaje pod ochroną PZU SA.
.
Kiedyś były to dla mnie pomysły, które w bardziej czy mniej zwariowany sposób urozmaicały dziecięcą codzienność. Gdy wspominam tamte czasy z perspektywy matki… mam dreszcze. Nie łudzę się bowiem, że moje dzieci będą aniołami, które wszystkie przygody (i ewentualne zagrożenia) ominą szerokim łukiem. Przeciwnie – kiedy patrzę na Milę, która zwodzi otoczenie słodką miną, pod skórą kryjąc sporą dozę szaleństwa, mam ochotę natychmiast zacząć pić meliskę na uspokojenie. Już ten słodki blondasek zadba, abym nie nudziła się na stare lata! ?
A na koniec – chciałam Wam życzy pięknego, roześmianego i pełnego przygód lata. Zbierajcie wspomnienia!
Bardzo ciekawy artykuł. Ja już swoje dziecko ubezpieczylam. Pozdrawiam
Czy świadkowa to Daria Ładocha ? Czy tylko tak bardzo podobna
Nie :P I nawet nie jest podobna, to chyba z profilu na tych zdjęciach tak wyszła :)
Oj fakt strach się bać
Trzeba być przygotowanym na nieprzewidywalne… Dzieci to jeden wielki, nieustający zaskok! :D
Wyjątkowe wspomnienia, pełne miłości, ciepła i radości życia zdjęcia, godna propagowania akcja PZU Pomoc! = niezwykle ważny, ale i klimatyczny wpis, który przypomina o rzeczach najważniejszych :)
Czytam i myślę – “Można? Można! Bez straszenia i dydaktyzmu – a za to z lekkością letniej, wypełnionej słoneczną radością przygody – z akcentem na troskę, odpowiedzialność, poczucie bezpieczeństwa… Przykuwa uwagę i motywuje do działania.
Ja właśnie zaplanowałam wizytę w PZU na najbliższy poniedziałek. Dziękuję!