Do dzisiejszego wpisu zainspirował mnie komentarz zostawiony przez jedną z Was pod zanzibarskim postem. Ewelina napisała tak:
Przeeepiękne zdjęcia! masz też swoje nurkowanie Mamo :))) tak strasznie zazdroszczę Ci energii i pasji. Zaraź mnie nią!
Oczywiście w pierwszej chwili zrobiło mi się bardzo miło – w końcu każdy lubi jak go chwalą, prawda? A jak chwalą publicznie, to już w ogóle – fiu, fiu. Jednak zaraz później przyszła do mnie myśl, która nie dała się przepędzić przez cały dzisiejszy dzień – że tak łatwo ulec iluzji – czy to za pośrednictwem bloga, TV czy nawet opowieści znajomych. Bo ja w pierwszej chwili nawet nie do końca zrozumiałam, co Ewelina miała na myśli – zazdrości mi energii??? Pasji??? Toć ja się czuję jak zombie czasem. A jeśli chodzi o pasję, to najczęściej do niej doprowadzają mnie dzieci. Na przykład kiedy akurat wracamy do domu, ja niosę 7 siatek, buty, które zrzuciła Mila, kubek po kawie, nadgryzioną bułkę, dwie czapki (po jednym “w zapasie’, gdyby któreś zgubiło nakrycie głowy – nie pytajcie nawet) i karton mleka, a Leon mnie pyta czy go zaniosę do drzwi, bo mu się nie chce przejść 2 metrów!!! Uhh, wtedy jestem doprowadzona do szewskiej pasji – szybko i bezbłędnie.
Jednak pasja w takim bardziej pospolitym znaczeniu? Próbuję mieć swoje zajawki i pielęgnować ulubione aktywności, mam wrażenie, że bez nich mogłabym skończyć w zakładzie bez klamek! Jednak nie dajcie się zwieść zdjęciom i pozorom, żadna z nas nie ma łatwo. Po powiększeniu rodziny zwykle musimy dosłownie walczyć o każdy kwadrans dla siebie. Nikt nie ma łatwo, wszystkie zmagamy się z codziennością. Te momenty, kiedy oddajemy się własnym przyjemnościom, kiedy uprawiamy sporty lub zaczytujemy się w książkach, one zawsze okupione są specjalnym planowaniem, organizowaniem życia rodziny i… zmęczeniem. Bo nieraz oczy mi się same zamykają, a zamiast snu wybieram choćby te dwie, trzy kartki książki. Niby to niewiele, a jednak daje mi poczucie dbania o psychiczną higienę. Możliwość oderwania myśli od codzienności.
Dbajcie o siebie, o swoje zajawki, nawet jeśli czasem trudno Wam znaleźć w sobie energię. Ja wiem, że dzieci, partner, obiad na jutro i prasowanie wypada z szafki. A doba wciąż taka krótka, coraz krótsza chyba z każdym miesiącem. Zmęczenie zaś – coraz większe. Potraktujcie jednak zrobienie czegoś dla siebie jak inwestycję. W siebie, w macierzyństwo, w związek. Serio, to często nie jest łatwe, ale warto. Bardzo.
Żeby nie być gołosłowną, opiszę nasze ostatnie nurkowanie- dla Eweliny i dla każdej z Was, która mogła pomyśleć, że “ale jej dobrze – ma luz i czas na takie rzeczy”. Rozmawialiśmy o tym jeszcze w Polsce – bo przecież oboje jesteśmy nurkami, sporo czasu razem pod wodą spędziliśmy, więc skoro wybieramy się w nowy dla nas rejon świata, fajnie byłoby zerknąć, co tam się dzieję pod powierzchnią. Już na miejscu, trudno mi było się zdecydować na spędzenie połowy dnia bez dzieci – takie wiecie: i chciałaby, i boi się. Mimo że dzieciaki w tym czasie miały zostać pod najlepszą opieką na świecie. Obawiałam się, jak Mila zniesie rozstanie (nie jest w tym, póki co, ekspertem ;)) i czy wszystko pod naszą nieobecność będzie ok.
Koniec końców – zdecydowałam, że chcę. Jednak gdy odchodziłam, a Mila miała na buzi podkówkę, byłam o krok od tego, aby dać sobie spokój. I po prostu zostać z nimi. Daję słowo – schowałam się za grubą, ogromną palmą i przez dobrych kilka minut obserwowałam czy oboje z Leonem są spokojni i czy na pewno mogę odejść. Na widok Mili nerwowo rozglądającej się wokół siebie w poszukiwaniu mnie, serce mi pękało. Dosłownie. Szłam z Tomkiem za rękę, bielusieńkim piaskiem, patrząc na idealnie turkusowy ocean. A zamiast cieszyć się tym i czekającymi mnie nurkami – oczy miałam pełne łez. Wiem, wariatka ze mnie. Teraz, na samą myśl się uśmiecham. Ale wtedy – wierz mi – nie było mi do śmiechu!
Wiele razy tego dnia – i na łodzi, i pod wodą myślałam o nich. O moich dzieciach. To rodzaj myślenia, którego nie da się wyłączyć czy pozbyć. Troska o nich jest we mnie zawsze. Moje pasje i przyjemności zeszły na drugi plan. I chociaż zrobiłam dwa świetne nury w oceanie indyjskim, jak na skrzydłach wracałam na plażę, gdzie bawili się ONI.
No dobra, skomentuję, choć nigdy tego nie robiłam…Dlaczego? Jestem z innego pokolenia, a więc, co chyba rozumiesz, z innego świata.Moje córki są właściwie dorosłe (18 i 22 lata) a ja dobrze po czterdziestce(pomyślisz pewnie “i jeszcze żyje?”). Z dziećmi mam jednak codzienny kontakt kontakt bo prowadzę takie totalnie zakręcone przedszkole. Dlaczego zakręcone? Hmm..zarażam dzieci moim pasjami właśnie. żaglują(naprawdę!), wędrują po lesie, budują szałasy, bawią się błotem…. Ale nie o przedszkolu tylko o pasjach miało byc. Kocham żeglarstwo(zwłaszca morskie, ale po Mazurach i Zegrzu też pływam, nie wolno wybrzydzać), góry (w Himalajach nie byłam, ale górskie wędrówki z plecakiem od schroniska… Czytaj więcej »
O raju, raju… Ale przecudnie mi napisałaś! Pięknie dziękuję za Twoje słowa, osobiste i ważne. Za takie komentarze i historie uwielbiam właśnie blogowanie. Każde Twoje słowo chłonęłam z otwartymi ustami, ciekawa jestem Ciebie i Twojej rodziny ogromnie. Piszesz mądrze, a jednak się nie mądrzysz – to rzadka w tych czasach sztuka.
Powiedz mi tylko, że Twoje przedszkole jest w Warszawie i już będę najszczęśliwsza…?
Och, przedszkole jest na końcu świata i jeszcze parę kroków dalej :) Pod Nieporętem. Wpisz na fb Wesoły Smok. Naprawdę lubię Twojego bloga a z Dziecięcej Mapy Warszawy często korzystam. Może nie osobiście :), ale polecam innym. Raz jeszcze życzę wytrwałości, bo Rodzicielstwo to naprawdę była najtrudniejsza z moich górskich wędrówek. Jest jakaś mądrość w starym porzekadle “małe dzieci mały kłopot, duże dzieci duży kłopot”. Wszystko jeszcze przed Tobą :)
I mnie Twój komentarz poruszył Ula, masz piękne pasje i je obroniłaś, ja właśnie chcę wrócić i zarazić dzieci chodzeniem po górach, choć nie za wysokich, bo sama mam lęk wysokości. Dzieci mam małe ale jestem raczej z Twojego pokolenia, dlatego Twój wpis taki ważny. No i ja też mam pasję, to poezja, pisanie i czasem mam wyrzuty sumienia, ale ta pasja jest silniejsza i niesie za sobą wiele wydarzeń, na które wydaje się jakbym uciekała z domu. Tylko czasami dzieci zabieram. I dlatego właśnie założyłam bloga, to też trochę ucieczka, ale to też pisanie, a pisanie to pasja, więc…… Czytaj więcej »