Marzyłam o Islandii. Niewiele o niej wiedziałam, chyba nawet nigdy nie rozmawiałam dłużej z kimś zafascynowanym daleką północą. Coś mnie jednak ciągnęło, bardziej niż do jakiegokolwiek innego miejsca na świecie. Mnie, miłośniczkę wszystkiego, co morskie, ciepłe i piaszczyste! Bilety kupiłam spontanicznie, skusiła mnie promocja w Wizzair. Ta podróż zmieniła mnie, też dlatego, że polecieliśmy z dziećmi bez Tomka. Z każdego innego wyjazdu byłabym w stanie spokojnie zrezygnować jeśli kolidowałby z zawodowymi planami T. Tym razem jednak chodziło o Islandię, chciałam się na to odważyć.
Wiele razy wracałam do tych islandzkich zdjęć. Za każdym razem w oczach stawały mi łzy – od wspomnienia tego piękna, które aż zapiera dech w piersiach, a którego doświadczyłam tylko tam.
Każdego dnia po kilkanaście razy obiecywałam sobie, że zatrzymuję się ostatni raz. Że już nie będę robić zdjęć, bo ile można. I za każdym jednym razem łamałam obietnicę. Zatrzymywałam się, czasem co zakręt lub dwa. Przecierałam oczy ze zdumienia, że istnieje świat tak piękny, surowy i czysty.
Nie wiem, czy to ja patrzyłam na Islandię, czy to ona zaglądała we mnie. Wiem, że zmieniła mnie i nie daje o sobie zapomnieć.
W Islandii Południowej czekają na Ciebie lodowce, czarne plaże i jedne z najsłynniejszych wodospadów na wyspie.
Spis treści:
Islandia Południowa – 5 miejsc, które MUSISZ odwiedzić!
wodospad Seljalandsfoss [1]
Wyobraź sobie pionową ścianę wody o wysokości 60 metrów. Dodaj do tego bajeczne, zielone otoczenie i złotą, słoneczną poświatę. To właśnie jest Seljalandsfoss. Tym, co wyróżnia go na tle innych islandzkich wodospadów, jest fakt, że można podziwiać go z dwóch stron. Za kaskadą wodospadu znajduje się grota, z której można podziwiać go z niecodziennej perspektywy.
Najpiękniej wygląda wieczorem, w promieniach zachodzącego słońca.
porośnięte mchem pola lawowe [4]
Zachwyt wymieszany z niedowierzaniem – to chyba najlepiej opisuje moją reakcję. Islandzka “jedynka”, najważniejsza droga w kraju wije się zakrętami. Jedziesz, rozglądasz się – jest pięknie. Po chwili jednak pokonujesz wzgórze, z którego rozciąga się krajobraz, który zapiera dech w piersiach. Kiedy miną ciary, ruszasz dalej – dwa skręty i w oddali widzisz majestatyczny wodospad i… lodowiec w chmurach. Wiem, że brzmi ciut patetycznie, ale cóż poradzić, jeśli tak właśnie tam jest?
Nie jestem w stanie napisać, co podobało mi się tam najbardziej. Z pewnością jednak pola zastygłej lawy (po wybuchu wulkanu w XVII w.) porośnięte zielonym mchem były jednym z widoków, którego nie spotkałam nigdy wcześniej. Wyglądający baśniowo, w dotyku miękki jak kocyk niemowlaka mech ciągnący się aż po odległy horyzont. Wyobrażasz sobie? Nie ma tam żadnych innych roślin, ani zabudowań – gdzieniegdzie, z rzadka wystaje jakaś niewielka skała. Kosmos.
Lodowiec Sólheimajökull [2]
Oczywiście, że marzyłam o tym, żeby zobaczyć na własne oczy lodowiec. Sólheimajökull był pierwszym, który zobaczyłam i po którym wspinałam się z dzieciakami. Skrzyżowanie krajobrazu księżycowego i zimy, ale w wydaniu, które dotychczas znałam jedynie z programów National Geographic. Jadąc drogą dookoła Islandii, nie sposób go nie zobaczyć. Wystarczy odrobinę odbić z głównej drogi. Aby dostać się z parkingu do jęzora lodowca, wystarczy 15 minut spokojnego spaceru. Kiedy ja cieszyłam oczy nieziemskim widokiem, Leo i Mila radośnie kopali sobie w czarnym, lawowym piasku. A później razem puszczaliśmy kaczki w kałużach i jeziorkach powstałych z topniejącego lodowca.
Plaża Reynisfjara [3]
Tak niebezpieczna, jak piękna – Reynisfjara – jedno z najbardziej znanych miejsc w Islandii i cel podróży wielu. Robi piorunujące wrażenie – wyobraź sobie plażę czarną jak smoła, o którą rozbijają się skłębione, wysokie fale. Plaża częściowo osłonięta jest imponującymi, bazaltowymi skałami. To krajobraz, którego nie zobaczysz nigdzie indziej. We mnie wspomnienie z lodowatej, odrobinę groźnej czarnej plaży, jest wciąż żywe. Pamiętam przeraźliwie zimną bryzę i porywisty wiatr, przed którym kryliśmy się z dziećmi w bazaltowej grocie. Mimo niesprzyjających warunków pogodowych, to miejsce ma w sobie jakiś magnes. Nie jest łatwo po prostu odwrócić się i wsiąść do samochodu. Nas skłoniły do tego przemoczone ubrania i czerwone, zmarznięte policzki. Mimo że to był… maj.
Laguna lodowa Jökulsárlón [5]
Lodowa laguna to miejsce, które wprawia w osłupienie – jezioro, w którym majestatycznie dryfują oderwane od czoła lodowca góry lodowe. Na niektórych z nich wylegują się leniwie foki. A Twoim zadaniem jest tylko… podziwiać.
Dryfujące błękitno-białe kry, które odłączyły się z lodowca i płyną do morza. Wokół śnieg i… bezkres. Tego nie można opowiedzieć, nawet najlepsze zdjęcia nie oddają potęgi natury, która pokazuje tu swoją moc. Sympatycy Jamesa Bonda kojarzą pewnie tę okolicę – pojawiła się w kilku filmach z jego udziałem (m.in. Die Another Day”).
Diamentowa plaża Breiðamerkursandur [6]
Czarny, wulkaniczny, delikatny niczym malediwski, piasek, a na nim porozrzucane lodowe odłamki – w słońcu (które wiosną i latem świeci nawet do 23!), które lśnią jak diamenty.