Było zwyczajne lipcowe popołudnie, kiedy na ladzie w kuchni znalazłam list. Wróciłam z Leonem z przedszkola, po drodze wstąpiliśmy na bazarek, kupić owoce i warzywa. Prosto ze straganu, nasze ulubione. Weszliśmy do domu i od razu duża biała koperta zwróciła moją uwagę. Nikt nigdy nie spodziewa się takiego listu, ani na niego nie czeka… Mama zrobiła kilka tygodni wcześniej kontrolną mammografię, zrobiła i zapomniała. Aż do chwili, kiedy listonosz przyniósł ten list. Taki ogólnikowy, wynikało z niego, że coś jest nie w porządku i trzeba powtórzyć badanie. Wtedy jeszcze więcej było zdziwienia niż przestraszenia. Później wszystko potoczyło sie szybko – USG, w trybie natychmiastowym skierowanie na biopsję i dwa tygodnie oczekiwania.
Chociaż nie, kłamię. Te dwa tygodnie wlekły się właśnie okropnie. Najbliżsi i nawet najdalsi dzwonili i podpytywali “czy są wyniki”. Nie było, przez 15 długich dni wyników nie było. Czas wydawał się być z gumy. Oczywiście pocieszałam mamę, ona też była raczej dobrej myśli. No bo przecież większość zmian jest łagodnych, bo to niemożliwe, bo wszystko będzie dobrze.
W ciepły, choć pochmurny lipcowy dzień pojechałam z Mamą po odbiór wyników. Trzy dni po moich urodzinach. Wiele razy wracałam myślami do tej chwili, za każdym razem dziękując, że mogłyśmy je przeżyć jeszcze radośnie. Czułam się jakby świat na chwilę się zatrzymał. Nie miałam pojęcia, w którą stronę przychyli się za moment szala. Nie oddychałam ja i nie oddychał świat. Zostałam w samochodzie z Milą, bo akurat wypadał czas jej drzemki. Zaparkowałyśmy na ulicy Miłej, ale nie było mi ani odrobinę miło…
Kiedy z oddali zobaczyłam twarz mojej mamy, która powoli szła w moją stronę, wiedziałam, czułam, że nie usłyszę tego, czego bym sobie i jej życzyła. Po kręgosłupie przeszedł mnie dreszcz. Gdy była o kilka kroków ode mnie, powiedziała dwa słowa: “nowotwór złośliwy”. I choć wyszeptała je prawie bezgłośnie, zrozumiałam od razu, że nie będzie dobrze. Są chwile i słowa, które zmieniają nasz świat bezpowrotnie. To była właśnie jedna z nich.
Następne dni i tygodnie zlewają mi się w pamięci. Szukanie lekarza i drogi leczenia, wybór miejsca, w którym najlepiej się nią zajmą. Pamiętam chłodny, szpitalny korytarz, jak odprowadzałam ją na blok operacyjny. Zamknęła się za nią śluza, a ja zostałam w odrętwieniu. Nie byłam zmartwiona, byłam przerażona. A musiałam się ogarnąć najlepiej jak umiałam, bo przecież dzieci…
Później była radość po wybudzeniu z narkozy, bo zabieg się udał, a Mama była w dobrej formie. I powrót wczesnym rankiem przez zaspane miasto, bo bardzo szybko dostała pozwolenia na wyjście do domu. Później jeszcze trochę radioterapii, konsultacji, leków, ale żeby nie budować niepotrzebnie napięcia, mogę napisać, że wszystko jest dobrze.
Mama żyje, jest zdrowa i ma się świetnie. Wiesz dlaczego? Bo poszła na tą rutynową mammografię, przyjaciółka ją zabrała, dla towarzystwa w zasadzie. A już na miejscu i ona pomyślała, że co jej szkodzi. Guz mojej mamy był niewykrywalny w samobadaniu, nawet po diagnozie nie udało się go wyczuć doświadczonym lekarzom. Proste, stosunkowo tanie badanie, uratowało życie…
Ostatnio na facebooku kobiety jako statusy ustawiają sobie banany i inne rzodkiewki. Trochę mnie to śmieszy, bo co ma piernik? Ale z drugiej strony? Jestem ostatnią, żeby to krytykować. Warto budzić w ludziach świadomość, podnosić temat, środki do osiągnięcia tego celu są w tym przypadku mniej istotne. Oczywiście ciśnie się na usta apel – super, że ustawiłaś sobie status, ale weź za rękę swoją siostrę/przyjaciółkę/mamę i idźcie razem na badanie. Serio. To zajmie chwilę, a może uratować Wam życie.
To zdecydowanie najbardziej osobisty tekst, jakie do tej pory napisałam tu, na blogu. Nie jestem ekshibicjonistą, sporo kosztowało mnie poskładanie tych słów. Jednak jeśli chociaż jedna z Was zapisze się na USG, mammografię czy poprosi swojego ginekologa o badanie podczas kolejnej wizyty, to WARTO BYŁO. Po tysiąckroć warto.
Dlatego… zbadaj sobie cycki, Mamo! Jeśli nie dla siebie, to… dla dzieciaków. One Cię potrzebują.
Ps. Puść to dalej, dla innych kobiet. Niech rośnie świadomość i ich szanse…
I bardzo Ci dziękuję za tę odwagę<3 moja mamam nie miała tyle szczęścia( wyczuła guza, ale lekarz nie potraktował tego poważnie, a potem było już za późno. Bardzo potrzebny tekst. Dziękuję.
Przykro mi z powodu Twojej Mamy. Bardzo. To taka sytuacja, kiedy w zasadzie brak słów, żeby wyrazić smutek i współczucie. Życzę Tobie i sobie, aby jak najmniej kobiet przez to przechodziło. Dobrej nocy!
Właśnie teraz płaczę !
I nie dlatego, że tak mocno buzują we mnie hormony utrzymujące się jeszcze z okresu ciąży – płaczę, bo nadal nie zrobiłam nic w tym kierunku, nie zmusiłam mojej mamy do tak prostego rutynowego badania!
Muszę coś z tym zrobić, muszę!
Dziękuję :*
Nie płacz. Zadzwoń jutro do Mamy. I idźcie razem na USG. Głowa do góry!
Spokojnej nocy :)
Czytając ten post myślami wróciłam do tego okresu kiedy sama jeździłam na onkologie . Mama zawsze przy mnie była. Na szczęście nie było to nic złośliwego, teraz tylko co roczna kontrola . Ja mam 27 lat i każda z nas powinna się badać , nie zależnie od wieku bo rak nie wybiera. Te dwa tygodnie były najdłuższe w oczekiwaniu na wyniki. Gonitwa myśli, czy wszystko będzie dobrze , a może nie . Jeśli nie to co dalej. Dziewczyny chodźcie , zabierajcie swoje mamy, siostry , koleżanki . Naprawdę warto, to nic nie kosztuje a może uratować życie. Mamy dla kogo… Czytaj więcej »
Tak, tak, taaaak! Niech to donośne nawoływanie do badań dotrze do jak największej liczby kobiet!
Potrzebny tekst dla kobiet, które się boją….4lata temu sama lezalam na onkologii po usunięciu guza z piersi…miałam wtedy 26lat. Dziś mam 30 lat, jestem zdrowa i mam cudowna córeczkę :)
Aż mnie przeszedł dreszcz – całe szczęście, że radości i ulgi! Dziękuję, że podzieliłaś się swoją historią, im więcej takich świadectw, tym więcej kobiet będzie się badało. Bardzo w to wierzę!