Niby wakacje właśnie się skończyły, ale to przecież nie znaczy, że zabunkrujemy się w mieszkaniach aż do maja, prawda? Chciał nie chciał (tak, nie jestem fanką jesieni – BINGO!) będziemy jeździć, może nawet więcej niż latem, bo chłodno i mokro i śnieżno i fu w ogóle… Mimo że nasze dzieciaki samochodowo oswojone, bo np. taki Leon w wieku siedmiu miesięcy wrócił z nami autem do Warszawy… z samiutkiej Barcelony. Więc serio – wiemy jak się gra w grę pt. “dzidzia w furze”.
Jednak ostatnia podróż na Kaszuby była prawdziwym koszmarem. Nie opowiem o nim, bo nie po to staram się ją wyprzeć z pamięci, żeby teraz rozdrapywać rany ;) Na myśl o tym, że będziemy musieli jakoś stamtąd wrócić (z DZIEĆMI!) aż dostawałam gęsiej skórki. Napisałam wtedy do Was (cmok, cmok!) na Facebooku post z prośbą o Wasze rady/pomysły, co zrobić, aby uczynić tę podróż choćby odrobinę bardziej znośną. Odzew był ogromny – zarówno kobiet w moim położeniu, czyli głodnych jakichś, jakichkolwiek porad. Jak również tych z Was, które postanowiły podzielić się swoimi patentami. Jako że żywotność postu na fanpagu jest bardzo krótka, pomyślałam, że dobrze byłoby zebrać te pomysły, dodać garść moich i stworzyć z tego SAMOCHODOWY PORADNIK RODZICA. Wszak nasze rodzicielskie demony były i będą podobne, niech inni mają chociaż trochę łatwiej!
Spis treści:
przed podróżą
Do bitwy trzeba się przygotować, nie tylko psychicznie :P Zatem najpierw to, o co możemy zadbać, zanim opuścimy bezpieczną przystań rodzinnego domu:
wygodnie spakowany samochód
Co mam na myśli? Po prostu tak, że nic nie lata w środku i większość pasażerów może w miarę swobodnie oddychać. Nie no, żart taki. Tu chodziło o przygotowanie auta odpowiednio wcześniej, jeśli podróż ma być dłuższa – żeby nie wyruszać zmęczonym po godzinnym pakowaniu. Wiemy wszak jak wygląda bagaż na powiedzmy dwutygodniowy wyjazd z niemowlęciem. Warto pamiętać, aby pieluchy, suche i mokre chusteczki i ewentualne jedzonko zostało spakowane do torby podręcznej.
skoro o jedzonku mowa…
Jednym z pomysłów na udobruchanie dzieciaków są zdrowe przekąski. Tu wybór jest ogromny – od krojonych jabłuszek, suszonych owoców, orzechów (jasne, że dla starszych dzieci). Chrupki kukurydziane i wafle ryżowe – rodzinnie je uwielbiamy (oprócz T., który twierdzi, że to pasza). Patent, który sprzedała mi kiedyś znajoma, jak przestała się śmiać z mojego nurkowania pod fotele po połowę paczki chrupek, którą w przypływie fantazji Leon rozdarł na pół. Woreczki strunowe. Najlepsze i chyba najtańsze można kupić w IKEA. Przesypujesz tam zawartość paczki i żegnajcie okruchy w torebce i samochodzie!
Rzeczą, która u nas super się sprawdziła jeśli chodzi o jedzenie na wynos są wielorazowe saszetki do karmienia. Wyglądają jak te kupne, myk polega na tym, że na dole mają strunowe zapięcie. Zatem napełniasz je tym, czym chcesz karmić dziecko. Bonus jest taki, że możesz podać zrobiony przez siebie mus/jogurt/obiadek – tylko przełożoną wcześniej część. Czysto i ekologicznie. Sprawdza się też dla dzieci, które mają alergie/nietolerancje pokarmowe – zawsze możesz mieć w torbie to, co jest dla niebezpieczne. Woreczki można obejrzeć np. TUTAJ.
pudełka aktywności
To mój hit. Wymaga chwili przemyślenia i przygotowania, ale… oj, uwierz mi, że ta chwila Ci się opłaci! Dla każdego dziecka – już nawet kilkumiesięcznego – przygotuj pudełko pełne atrakcji. Duże słowo, bo w rzeczywistości może to być cokolwiek, co je zainteresuje.
Dla malucha, mogą to być: piłeczki sensoryczne, gniotki, kieszonkowe lusterko (jak będzie zamykane, to już w ogóle raj), kartonowe książeczki, butelki sensoryczne z brokatem lub czymkolwiek tylko zechcesz, dawno nie widziane zabawki, itp. To nie muszą być nowe przedmioty, ważne jednak, żeby dziecko nie było z nimi “opatrzone”, bo wtedy wiadomo – pfff, wieje nudą. Ja mam dla Mili kilka zabawek, które daję jej TYLKO w samochodzie. Po powrocie je chowam, aż do następnego wyjazdu. Efekt jest taki, że zawsze cieszy się jak z najlepszego prezentu.
Dla przedszkolaka: ciastolina (nawet jak gdzieś upadnie, to wyschnie i łatwo później odkurzyć), kilka klocków Duplo, ulubiony ludzik, książeczka. Jeśli masz podkładkę do pisania, to kredki i kolorowanka też zrobią robotę. Mogą być też magnetyczne puzzle w niewielkiej walizce. Pacynki, przebieranki, nawlekanki. Tablica suchościeralna z flamastrem, łamigłówki, np. te z CZUCZU lub Kapitan Nauka. Albo kolorowanki wodne, czyli takie gdzie wystarczy pędzelek i odrobina wody.
Audiobooki, matko!
Jasne, że jest opcja DVD, tabletu i telefonu. Każdy zgodnie z przekonaniami korzysta lub nie. Ja natomiast chciałam Was gorąco zachęcić do słuchania audiobooków. Leon przepadł, a wiosną tego roku wkręciłam się i ja (wcześniej wydawało mi się, że książka to musi być papierowa i pachnieć). Mamy oboje z T. w telefonach kilka książek dla dzieci, które wszyscy rodzinnie lubimy i które sprawdzają się w podróży (“Dzieci z Bullerbyn”, “Charlie i Fabryka Czekolady”, “Proszę słonia”, “Kuba i Buba”, oj wiele ich, mogłabym wymieniać i wymieniać). Są serwisy takie jak storytel.pl czy audioteka.pl, gdzie za niewielką miesięczną opłatą możesz wybierać do woli. To świetna opcja dla wszystkich znudzonych i nie tylko.
Możecie też z dzieckiem przygotować listę jego ulubionych piosenek, np. korzystając z darmowego serwisu Spotify. Zapisujecie i zawsze macie ją ze sobą jako ratunek w krytycznych, samochodowych sytuacjach.
raz kozie śmierć, czyli ruszamy w drogę!
To są porady z cyklu – bardzo chcemy przetrwać. Czyli CZYM zająć dziecko, kiedy podróż dłuży się niemiłosiernie, mimo że wyjechaliście trzy minuty temu.
- wyszukiwanie zwierzątek
- gra w papier – nożyce – kamień
- zabawy słowne:
- wyszukaj coś na literę “r”;
- zagadki: “co to jest ma cztery nogi, ale nie chodzi, za to jemy na tym posiłki?”;
- kto pierwszy powie zwierzę na literę “a”, “b”, “c”…;
- pierwsza osoba mówi jakiś wyraz, a kolejna wymyśla inny, rozpoczynający się na ostatnią literę poprzedniego, np. stół --> łobuz --> ząb --> ból;
- o czym myślę? wszyscy pytają, a odpowiadam tylko TAK lub NIE, wygrywa ten, kto pierwszy odgadnie, o czym pomyślałam;
- liczenie samochodów w danym kolorze;
Planuj przerwy, najlepiej w okolicy miejsca, gdzie dzieciaki będą mogły rozprostować nóżki i pobiegać (przy autostradach powstaje coraz więcej placów zabaw, czasem wystarczy się rozejrzeć).
Aha, na koniec hit hitów – Śmieciołak. Jak usłyszałam o nim po raz pierwszy – pomyślałam: phi. Ściema. Gdy go zobaczyłam, od razu się do niego uśmiechnęłam – weź i się nie roześmiej człowieku do tej pociesznej gębusi :P Zamysł jest prosty – śmieciołak to pluszak, którego brzuszek stanowi kosz na śmieci. Ma specjalny rzep, za pomocą którego przymocowuje się go do zagłówka. I… już! Okazało się, że dzieciaki są nim wciąż na tyle zafascynowane, że praktycznie wszystkie śmieci służą za pokarm dla niego. A z tyłu mojego samochodu zrobiło się… czysto. Dziwne uczucie, wiecie? Jest jeden minus tych śmiesznych pluszowych śmietniczków – muszę Was ostrzec. Okazało się, że teraz najwięcej papierków poniewiera się z przodu :P więc muszę się pilnować, gdzie odkładam opakowania po bato… tfu, po kiełkach, jasne, że po kiełkach ;) Do kupienia np. TUTAJ.
Uff, całkiem pokaźna lista wyszła, mam nadzieję, że będzie Wam służyła dobrze i długo. Albo nie – życzę Wam tak bezproblemowych podróży, aby nigdy się nie przydała! :)
Dzięki. Fajne pomysły:) nie działa mi tylko link do śmieciołaka…
dzięki za cynk, link już naprawiłam (gapa jestem i tyle) :*