Uważam się za mamę wolnościową. Co to znaczy? Wydaje mi się, że zostawiam swoim dzieciom dużo przestrzeni do samodzielności, do podejmowania decyzji, do brania za siebie odpowiedzialności. Leon chodzi do demokratycznego przedszkola, którego założenia są mi bardzo bliskie.
Wczoraj jednak byłam świadkiem sytuacji, która dała mi do myślenia. Sprawiła, że na chwilę zastanowiłam się nad sobą i swoim rodzicielstwem. I czy faktycznie jestem taką mamą, jaką siebie postrzegam.
Przedszkolna szatnia, popołudnie. Czekam aż Leny się poubiera i widzę obok chłopca, w podobnym wieku, który też przygotowuje się do wyjścia. Na krześle nieopodal siedzi jego Mama. Siedzi i cierpliwie czeka. Ja też siedzę, też na krześle, i też czekam, więc do tego momentu nasze matkowanie jest zasadniczo podobne ;) W czasie, kiedy Leny wskakuje w kalosze, chłopczyk zakłada buciki. Prawy na lewą nogę, a lewy na prawą. Nie ma w tej sytuacji nic niezwykłego, kto choć sporadycznie obcuje z jednostką poniżej piątego roku życia, wie, że to normalka. System jest zawodny i doskonali się poprzez popełnianie błędów, wszyscy to znamy.
Tymczasem okazuje się, że chłopiec się nie pomylił. On ZDECYDOWAŁ nałożyć swoje buty odwrotnie. I co się dzieje? Mama pyta go czy nie chciałby jednak ich zamienić. Później sugeruje delikatnie, że wygodniej by mu było gdyby założył je zwyczajnie. Chłopczyk odmawia, ma być prawy na lewej nodze, lewy na prawej, koniec i kropka. Taka jest jego wola.
Zatrzymajmy na chwilę akcję. Co robisz w takiej sytuacji?
Ja próbowałabym długo i namiętnie przekonać Leona, żeby zamienił buty. Argumentacja byłaby na pewno różnorodna, a spokój odwrotnie proporcjonalny do długości trwania dysputy. Chwyciłabym się różnych mniej i bardziej sensownych uzasadnień, byle skłonić go, żeby zamienił te buty. I pewnie nawet gdyby żadne z nich nie było dla niego dość przekonujące, w końcu zrobiłby to – czy to z powodu mojej niezadowolonej miny, rosnącego zniecierpliwienia czy na odczepnego, żeby skończyć dyskusję i wyjść do domu.
Mama chłopca nie zrobiła nic więcej niż to, co opisałam. Upewniła się, że taki jest jego wybór… i pozwoliła mu tak wyjść z przedszkola. Ze strony praktycznej – jakie to ma znaczenie, na której nodze który but? Zaś ze strony wychowawczej – była to cenna dla mnie lekcja wolności drugiego człowieka. Oddania mu jego przestrzeni. Wycofania się. Jeśli chcę, aby moje dzieci były pewne siebie, kreatywne i żeby potrafiły bronić swojego zdania, muszę dać mu przestrzeń do trenowania tych umiejętności. Stanowienia o sobie. Próbowania. Jeśli podporządkuję sobie tego małego człowieka, a jest mi prosto to zrobić, on w dorosłym życiu będzie podporządkowywać się innym. Bo tego go nauczyłam. Bo przestanie się zastanawiać CO ON MA OCHOTĘ zrobić, a zacznie – co wypada zrobić, co mama by chciała, żebym zrobił, co robią inni ludzie.
Oddać przestrzeń. Tylko i aż tyle. Dwa razy zastanowić czy to, co chcę zrobić ma sens. I czy w ogóle muszę coś, cokolwiek robić…
Z pokorą przyjmuję, ile ja jeszcze nie wiem…
No tak… Do tego dochodzi jeszcze temperament dziecka… Leon dla świętego spokoju… Moja córka nic nie robi dla świętego spokoju, pozostawienie jej przestrzeni i wolnego wyboru to jedyne sensowne rozwiązanie sytuacji, każde inne podejście kończyło by się kilkugodzinnym przeciąganiem liny, frustracją obu stron i tak by było po jej myśli. Ubolewam nad tym, że dorośli myślą, że wiedzą lepiej, a de facto wielu rzeczy mogliby się nauczyć od dzieci :)
Dla mnie to też jest trening, bo jak patrzę na Milę, to wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że ona nigdy nic nie zrobi dla świętego spokoju… Więc czeka mnie podobny do Twojego los i to już całkiem niedługo! :*
Fajnie tu u Ciebie :) Będę wracać :)
Ja odpusciłam kwestię przekonywania, co do zamiany butów,odkąd nasza lekarka zasugerowała, że P. powinna czasem nosić buty na odwrót bo trochę koślawi. Zatem jak źle założyła to tylko sugerowałam lekko, że chyba powinno być inaczej. Jak nie chciała zmieniać to szłyśmy dalej :D
W wychowywaniu dziecka mam nadzieję że sprawdzam się na razie dobrze (syn 2 lata i 10 miesięcy) :) i osobiście nie uważam że mama z którą byłaś w szatni zrobiła dobrze. Wydaje mi się że noszenie butów lewy na prawą nogę i odwrotnie nie sprzyja dobremu rozwojowi stóp…ok…powiemy że to tylko na chwilę bo pewnie będzie mu niewygodnie i sam w końcu zmieni strony…a jeśli nie ??? Jeśli uparcie stwierdzi, że tak właśnie chcę od dzisiaj chodzić?? Powinnyśmy się na to zgodzić bo to jest jego decyzja? Mimo, że może mieć negatywny wpływ na rozwój? Zastanawiałam się co ja bym… Czytaj więcej »
Haha ja z czystego lenistwa i niecheci do gledzenia zrob tak bo tak bedzie zle/niewygodnie odpuszczam, niech sobie robi jak chce w koncu to jej bedzie zle/niewygodnie.
Obawiam się, że pierwszym odruchem byłaby próba namówienia dziecka na zmianę obuwia, a dopiero chwilę potem poszłabym po refleksję do głowy, że decyzja mojego dziecka jest taka, że ma ochotę założyć w danym momencie inaczej buty niż należy. Pomimo trójki dzieci, w tym jednego już prawie dorosłego wciąż uczę się odrębności jednostki.
Mój syn (5.5) lubi zakładać skarpetki nie do pary i koszulki tył na przód. Nie widzę w tym nic niestosownego i tylko pytam czy się pomylił czy tak ma być?
Z jednej strony chcemy żeby nasze dzieci były wyjątkowe a z drugiej często wkładamy je w seryjne ramy ograniczając ich poczucie indywidualności.
Nie zgadzam sie z takim podejsciem. Tu nie ma moze byc miejsca na wolnosc. Prawy but jest na prawa noge a lewy na lewa. Syn ma bardzo duza koslawosc stop i musi nosic sandalki ortopedyczne. Tu jest BARDZO wazne, aby wlasciwy but byl na wlasciwa noge. Niestety panie u synka w przedszkolu pozwalaja im ubieraz sie samym i nieraz odbieram go z butami zalozonmi odwrotnie. Zwracam zawsze uwage, ze nie dopilnowaly. Gdybym miala analogiczna sytuacje w szatni: gdyby dyskusja, prosba, sugestia zamiany butow za dlugo sie przeciagnela, sama bym mu te buty sciagnela i zalozyla jak ma byc. Tu nie… Czytaj więcej »