Budzisz się w nocy. Może w środku dnia, czy nad ranem właściwie. To bez znaczenia, bo nie wiesz, jaka jest pora doby i jaki dzień tygodnia. Nocne pobudki wykańczają Cię tak, że chce Ci się płakać, nie płaczesz jednak. Nie masz siły, ani czasu na łzy. Dlaczego nikt nie ostrzegał, że będzie tak trudno? Że człowiek może być AŻ tak zmęczony?!
Albo nosisz dziecko na rękach, chyba siódmy tydzień bez przerwy, masz wrażenie, że nie usiadłaś ani na minutę. Ręce są jak z ołowiu, na dodatek zostałaś ze wszystkim sama. Akurat partner ma nadgodziny. Przeklinasz ząbkowanie, w duchu klniesz nie jak szewc, ale jak cały ich tuzin. Cierpisz razem z maleństwem, boli Cię bezradność.
Słyszysz sto czterdzieste siódme tego dnia “mamooooo”. “Mamodajmi”, “mamonuuuudzimisię”, “maaaaamo, ona mnie ugryzła”. Opadają Ci ręce i już serio nie wiesz czy i co odpowiedzieć na: “mycie zębów jest głupie!”, “nienawidzę Cię!” i na awanturę o herbatę podaną nie w tym kubku z uszkiem, tylko w szklance.
Na te wszystkie chwile i każdą kolejną, kiedy opadasz z sił i kiedy masz wrażenie, że już po prostu nie dasz rady. Że za sekundę po prostu zwariujesz. Na każdy taki moment, chcę Ci dać jedno zdanie: “Nic nie trwa wiecznie”. I nawet jeśli coś zdaje Ci się wiecznością, ona mija, czasem szybciej niż byśmy chcieli…
Usypiam Leona, ma siedem miesięcy. Tulę jego maleńkie ciepłe ciałko, wącham włoski. Fajnie, fajnie – myślę w duchu – a jeszcze fajniej, żeby zasnął w końcu. Na dole impreza trwa w najlepsze, chciałabym zejść jak najszybciej, napić się wina i pogadać w końcu z kimś, kto… umie mówić. Kiedy indziej zaś tak okropnie nie chce mi się układać klocków, mam wrażenie, że jedyne, co robię to stawiam w swoim życiu drewniane wieże… Narzekam, złoszczę się – w duchu najczęściej. Gdzie jest czas dla mnie?! Imieninową książkę odkładam na nieprzeczytany stosik przy łóżku – kiedy, kiedy w końcu? Pobaw się chwilę, żebym mogła paznokcie sobie zrobić. Pomalować i takie wzorki ostatnio widziałam, gdzieś w sieci mi mignęło… Ale gdzie tam wzorki, jak jedyne malowanie to farbami plakatowymi. A wzorki, to najwyżej ze ścian ścieram… Ehh…
Kiedy zmęczenie czy proza życia sprawiają, że gubię radość z codzienności, z tej najzwyklejszej zwykłości, wtedy… Wtedy przypominam sama sobie, że “nic nie trwa wiecznie”. A czas jest rozpędzonym szaleńcem, który gna przed siebie i nie bierze jeńców. Każda nasza rodzicielska wieczność mija szybciej niż szybko.
Od razu łatwiej mi docenić to, co mam, dzisiejszy dzień, tę godzinę. Nie gonię i nie narzekam, bo udaje mi się wtedy zwolnić. Rozkoszuję się zapachem niemowlęcia, maleńkimi rączkami na mojej szyi. Prędko, prędziutko porządkują mi się priorytety, kiedy uświadomię sobie jak będę kiedyś tęsknić za tymi pomazanymi ścianami, za totalną miłością zaklętą w 90ciu centymetrach człowieka. Każdy buziak, każde “mamo” i każdy tulak składają się na cud codzienności, na dar macierzyństwa. Więc zatrzymuję się, przykucam po te buziaki, choćby z siatkami pełnymi ziemniaków gdzieś na targu. I niech to usypianie trwa sobie w nieskończoność, jeszcze zdążę się naimprezować.
Nic nie trwa wiecznie… W zależności od tego, jaki akurat był Twój dzisiejszy dzień, tydzień lub miesiąc – staje się to pocieszeniem lub przestrogą…
To mogłoby być motto mojego macierzyństwa, często powtarzam je jak mantrę. Z jednej strony daje ukojenie, gdy wydaje mi się, że już nie dam rady. Że po prostu nie przetrwam ani minuty dłużej – krzyku, płaczu, kolejnej danego dnia histerii.
To też zachęta do łapania chwil i rozkoszowania się nimi. Dzieci to serio najważniejsze i najpiękniejsze, co nas w tym życiu spotyka. Dane są nam na moment, kilka krótkich chwil, zanim wypłyną z zacisznego domowego portu, na wody szerokiego świata. Ile tych chwil zdążysz nałapać i prawdziwie z nimi przeżyć, tyle Twojego.
Bo koniec końców – pranie poczeka, facebookowi znajomi liczeni w dziesiątkach poczekają, książki piętrzące się przy łóżku spokojnie doczekają spokojniejszych czasów. I niepomalowane paznokcie też poczekają. A póki co – idź i żyj, łap chwile z dziećmi, bo… nic nie trwa wiecznie, pamiętasz?
Cudownie napisane. Oczywiście….ja też to ciągle powtarzam. Nic nie trwa wiecznie…..choć ja mówię – to minie. Budzenie się w nocy – minie, płacz o byle co – minie, ząbkowanie – minie, dziecko ciągle przy Tobie –
minie, ciągłe mamo!!!!! – minie, nieumalowane paznokcie – minął, stosik książek przy łóżku – minie (choć pojawi się nowy). Bardzo to cenne, bo o tym wiedzieć. Buziaki :-)
A najdziwniejsze z tego wszystkiego jest to, że wydaje ci się, że ta chwila trwa wiecznie i nigdy się nie skończy, aż tu nagle pstryk i dziecko już ma rok, dwa, trzy! Za chwilę idzie do szkoły, na studia. Kiedy to zleciało?
Bardzo mądre słowa. Trzeba zwracać uwagę na to jak cenna jest trwająca chwila, a nie na to, że jest nam niewygodnie czy jesteśmy zmęczeni. Myślę, że łatwo zapominamy o tym, że “nic nie trwa wiecznie”.
Pozdrawiam. ;)
Kaja piękne słowa! Takie to proste a takie prawdziwe. Niestety czasem o tym zapominam, na szczęście tylko na chwile i zaraz znów sobie uświadamiam, że wszystko co zle kiedyś się kończy, a wszystko co dobre też ma swój kres. Dzięki za te słowa.
Wzruszający tekst,taki prawdziwy! Nic nie trwa wiecznie, choć czasem przytłacza nas ilość obowiązków, zmęczenie nie daje za wygraną- doceńmy to- bo jeszcze będziemy za tym tęsknić. Za TYMI obowiązkami i TAKIM zmęczeniem, które odwdzięcza się najpiękniejszym co może dać- Uśmiechem Dziecka.
Ja proponuję po prostu pójść do pracy. Dobre samopoczucie gwarantowane: noce nieprzespane – może za parę lat chociaż ze trzy godzinki uda sie przespac, a metlik w głowie związany z obowiązkami w pracy i w domu nie do opisania. Nie ma czasu wtedy na myślenie, jest czas na działanie.