Tekst o karmieniu piersią rodzi mi się w głowie od tygodnia, w końcu nadchodzi TEN CZAS, kiedy mogę usiąść z laptopem i spokojnie spisać to, co mam do powiedzenia. Parzę sobie kawę, otwieram okno, układam się wygodnie z laptopem na kolanach. Wdech, wydech, chwila koncentracji, zaczynam.
Puk, puk, puk. Leon przychodzi do sypialni.
– Mamoooo, a wiesz, że jesteśmy sami? Sami w domu. Tylko ty i ja. Julia wyszła uśpić Milę w wózku, a babcia pojechała na masaż. Wiesz?
O, super, już wiem. Proponuję, żeby w takim razie został w sypialni dopóki Julia nie wróci, pooglądał sobie książeczkę czy coś. Ale nie chce, idzie na dół. Ok, wracam do pisania. Wraca się prosto, bo w sumie jeszcze nie zaczęłam. Układam pierwsze zdanie.
Puk, puk, puk. Leon przychodzi do sypialni.
– Poczytasz mi coś?
Nie, Leny, teraz chciałabym popisać. Skończę niedługo i wtedy chętnie coś Ci przeczytam. Nie jest zadowolony, ale mówi, że ok i idzie na dół. Ja mam dodatkową porcję motywacji, żeby sprawnie uwinąć się z pisaniem – czytanie wzywa. Biorę laptopa na kolana, mam napisane jedno zdanie, zaczynam rozmyślanie nad kolejnym.
Puk, puk, puk. Leon przychodzi do sypialni.
– Jednak chcę się przytulić do Ciebie.
Dobrze, chodź Kochanie, przytul się. Gramoli się na nasze wysokie łóżko, uśmiecham się – do niego i do siebie. Że to super, że jesteśmy razem w domu i że pisanie zawsze mogę przerwać, żeby budować w nim poczucie, że jest najważniejszy. Że jestem dla niego. Wdrapał się, patrzę na jego stopy i nie wierzę, że człowiek może się AŻ TAK ubrudzić przez pół godziny. Wysyłam go do łazienki, żeby umył nóżki zanim ułoży się obok mnie w czystej i białej pościeli.
– Pójdę sam, jestem dużym chłopcem, wiesz?
Oj, wiem, wiem. Raz mnie to cieszy, raz napawa dumą, raz przeraża, ale uwierz, synu, zdaję sobie sprawę z Twojego usamodzielniania się, z dorastania, z rozwoju. W tej konkretnie chwili czuję ulgę, że mogę spokojnie pisać, a Ty sobie sam umyjesz w tym czasie stopy. Wszyscy zatem zadowoleni. Leo idzie do łazienki, ja sięgam po komputer. Czytam swoje jedno zdanie i zbieram myśli. Super, mimo przeciwności całkiem dobrze mi idzie, dalej wiem o czym piszę, sukces. Zaczynam…
– Mamooooo, podasz mi ręcznik?!
Dobiega mnie dramatyczny okrzyk z łazienki. Nie, nie podam – mam ochotę odpowiedzieć, z nadzieją, że jak będzie uwięziony w wannie, będę mogła chociaż 5 minut spokojnie pisać. Głośno mówię, że już biegnę. Przychodzę do łazienki, ale zanim podaję ręcznik rzucają mi się w oczy trzy rzeczy: bardzo czyste stopy, bardzo brudna wanna i dalej bardzo namydlony Leon. Przypominam, że przed wycieraniem powinno nastąpić spłukanie, zostawiam ręcznik przy wannie i… wracam do pisania. Jestem zmotywowana, zdeterminowana, napiszę ten tekst. I to będzie dobry tekst. Cholernie dobry. Tym prościej, że Pierworodny już taki samodzielny, prawda? Laptop na kolana, łyk zimnej kawy, ok, piszemy.
Puk, puk, puk. Leon przychodzi do sypialni.
– Potrzebuję nowe ubranie. Stare SIĘ całe zalało przy spłukiwaniu.
Wszedł do wanny w ubraniu, chodziło tylko o umycie stóp, miało być szybko i prosto. Tymczasem stoi przede mną ociekający wodą jakby go deszcz stulecia złapał. Powstrzymuję śmiech, odkładam laptopa, idę po ubranie.
Ok, daję Lenemu nowe rzeczy, rozkładam się wygodnie, będę pisać. Piiiiiisać.
– Mamo, niespodzianka! Majtki są suche jednak, wiesz? Spodnie je ocaliły… A pomożesz mi założyć koszulkę?
Parskam śmiechem, odkładam komputer, zakładam koszulkę, przytulam.
Przestaję się oszukiwać, że cokolwiek uda mi się napisać. No nie da się, dziś się po prostu nie da i już.
W takim razie może poobrabiam zdjęcia? Tu przerywanie czterysta razy na godzinę nie dekoncentruje AŻ tak. A tekst o karmieniu?
Smutno mi trochę, bo jednak dobrze byłoby mieć Julię czy babcię. Może kiedyś mi się uda.
Nie smuć się, nie jestem pewna czy byś chciała…
Dobre ??? widzę że im dalej w las tym nic się nie zmienia ;)) ja przez ostatnie pół roku mam nawet problem z tymi tysiącami już zdjęć ???