O tym, co poświęcamy stając się mamami, mówi i pisze się często i sporo. Każda chyba zanim urodziła swoje pierwsze dziecko, słyszała o pożegnaniu wolności i beztroski. O zbliżającym się końcu podróżowania czy życia towarzyskiego. O ogromnej odpowiedzialności, nieprzespanych nocach, bezsilności przy kolkach czy spektakularnych atakach złości na środku supermarketu. W końcu – o zmęczeniu, którego nasilenie jest nieporównywalne do niczego innego. Część z tych ostrzeżeń jest prawdziwa, inna nie – zależy to od wielu czynników, przede wszystkim od danej konkretnej mamy i jej wyborów.
Chciałabym napisać dziś o korzyściach, jakie dało mi macierzyństwo (i nie mam tu na myśli 500+, :P). Oczywiście najważniejsze i rekompensujące wszystkie trudy i niedogodności jest… samo dziecko. Brzmi to banalnie, ale co poradzę, jeśli to czysta prawda? Bezgraniczna miłość do innego człowieka, który w zasadzie jest kawałkiem nas samych. Na temat cudu rodzicielstwa napisano jednak sporo i nie o tym dziś chciałam.
Zauważyłam to ostatnio – ze zmianami czasem tak jest, że łatwo umykają naszej uwadze i wydaje się, że od zawsze “tak było”. A później w jednej chwili dociera do nas “hej, jest zupełnie inaczej”.
Spis treści:
uwolnienie od kompleksów
Każdy je ma. Większe, mniejsze, ale ma. Różnie możemy sobie z nimi radzić, ale chyba nie poznałam jeszcze w swoim życiu osoby zupełnie od nich wolnej. Miałam i ja. Zawsze miałam problem z poczuciem własnej wartości, dalej to dla mnie temat trudny. Jednak ostatnio złapałam się na tym, że niepostrzeżenie wiele się zmieniło. Jechaliśmy we czwórkę samochodem, Leon poprosił mnie, abym mu zaśpiewała jego ulubioną piosenkę. Napisać, że nie umiem śpiewać i zawsze wstydziłam się to robić, to jak niczego nie napisać. Tymczasem… po prostu zaczęłam śpiewać. I on się uśmiechał, a ja miałam z tego dużo dziecięcej radości.
Podobnie jest z tańcem. Nie umiem i nigdy nie lubiłam. Ale nie chcę swoich niechęci przekazywać dalej – kiedy widzę, jak Mila podryguje na swoich malutkich nóżkach – dołączam do niej. Pląsam, tańczę, gdyby trzeba było, to i na wielkiej scenie wystąpię. Nie potrafię, absolutnie. Ale jakie to ma znaczenie, jeśli sprawia przyjemność moim dzieciom i mnie?
Rysunki? Proszę bardzo. Plastyka była moim wrogiem, należałam do wąskiego grona dzieci, które szczerze jej nie lubiły. Teraz rysuję, dosłownie wszystko. “Mamo, a narysuj mi pirata z takim długim pistoletem i papugą na ramieniu”. Nie ma problemu. Czołg – oczywiście. Kota – nie ma sprawy. Czasem ktoś z gości myli moje rysunki z dziecięcymi, ale co tam. To powoduje tylko mój uśmiech.
Szorty latem? Proszę bardzo. Jasne, że mam cellulit. I rozstępy (kto nie ma?!). Daleko mi do jakiejkolwiek doskonałości, kiedyś byłam baaaardzo krytyczna wobec siebie. Nieustający zachwyt dzieci, pozwolił mi wyrzucić ze środka siebie tego niekrytego krytyka. Bo Leon uważa, że jestem PIĘKNA. Bez zastrzeżeń, bez makijażu, bez wymyślnych ubrań. Zdaję sobie sprawę z wielu niedoskonałości i wad, jakie mam. Ale mimo to – czuję się piękną kobietą. Piękną. Kobietą. Po raz pierwszy w życiu. Wem, że zawdzięczam to macierzyństwu.
wiara w siebie
To trochę wiąże się z poprzednim punktem. Jednak wiara w swoje umiejętności jest dla mnie czymś więcej niż tylko wyzbyciem się kompleksów. Poradziłam sobie w wielu różnych życiowych sytuacjach, a wiara w siebie buduje się poprzez ciągle sprawdzanie i umacnianie się w tym poczuciu. Dałam radę być w ciąży, zająć się niemowlakiem, budować szczęśliwą codzienność dla mojej cudnej Dwójki. Wiem, że jestem dobrą mamą. Nie najlepszą, na pewno nie perfekcyjną. Taką w sam raz, najlepszą jakie moje dzieci mogą mieć. Z obszarów rodzicielstwa ta wiara przeniosła się też na inne aspekty życia. Wiecie co jest najlepsze? Że to działa na zasadzie samospełniającego się proroctwa. Im lepiej siebie traktuję, im bardziej w siebie wierzę, tym bardziej skuteczne są moje działania.
Myślę, że w jakiejś części wynika to też z braku czasu. Szkoda mi go po prostu tracić na myślenie/pisanie/mówienie o sobie źle. Szkoda chwil na podejmowanie działań, w które nie wierzę. Bo bez tej wiary, one w zasadzie nie mają szans powodzenia. Więc jeśli już za coś, cokolwiek się zabieram, wierzę w to na 1000%. I to się sprawdza!
licencja na nielimitowaną zabawę
W zasadzie nie trzeba usprawiedliwienia do puszczania baniek w środku miasta. Czy rysowania kolorową kredą po osiedlowych chodnikach. Albo śpiewania na całej gardło w parku. Noszenia pluszaka w torebce. Kupowania zabawek. I książek dla dzieci! Budowania zamków z piasku na plaży. Skoków “na bombę” do basenu. Wypraw na huśtawki. Wszystko to możesz przecież robić jako dorosły człowiek. Jednak, przyznacie chyba, że jakoś lepiej się to wszystko robi we dwoje… albo troje… albo z jeszcze większą ilością małych ludzi, których entuzjazm nas niesie, niesie daleko.
dystans do świata
To u mnie połączone jest poniekąd z brakiem czasu – żal go na głupoty. Im mniej go masz, tym więcej rzeczy nieistotnych od siebie odsuwasz. Nie oglądam TV, w ogóle wiadomości, nie wchodzę w idiotyczne spory. Nie przejmuję się plotkami, głupimi komentarzami. Nie zastanawiam sie co sobie o mnie pomyślał ten czy tamten. Potrafię się z siebie śmiać i szukam we wszystkim dobrych stron – bo tego chciałabym nauczyć dzieciaki. Nie analizuję wszystkiego po dziesięć razy, nie obwiniam się, zapominam o potknięciach – własnych i cudzych.
Czuję się jakby macierzyństwo było moim milowym (nomen omen) krokiem w samorozwoju. I za to właśnie, oprócz jego istoty, czyli dzieci samych w sobie, jestem wdzięczna.
Ciekawa jestem, co w Was, w Waszych życiach zmieniło urodzenie dziecka? Podzielicie się swoimi spostrzeżeniami?
*Zdjęcie zrobiła nam przeutalentowana Ania Kondraciuk.
Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś. Chyba najbardziej z punktem o akceptacji siebie. Moje ciało dalekie jest od doskonałości. Mimo, że nie mam rozstępów to dwie ciąże zrobiły swoje. Mimo wszytsko teraz jest mi ze sobą lepiej niż kiedyś. Ciało każdej matki to jednocześnie jej historia, która opowiada podróż przez ciąże i macierzyństwo. Nie dążę do ideału, cieszę się tym co mam. Co do innych rzeczy, które dało mi macierzyństwo to chyba najważniejsze jest dla mnie to, że moje życie jest uporządkowane, bardziej zorganizowane niż kiedyś. Poza tym mogę oddawać się kolorowaniu bez żadnych wyrzutów sumienia. W końcu robię to… Czytaj więcej »
Mnie też właśnie zaskakuje, że z pewnością wyglądam gorzej niż przed laty, a zdecydowanie bardziej siebie lubię :)
Podpisuję się obiema rękami pod tym tekstem. Ja wraz z urodzeniem córeczki poza całym opisanym przez Ciebie pakietem :) dostałam jeszcze dużą dawkę pozytywnej energii czy optymizmu jak kto woli. Zawsze starałam się widzieć szklankę raczej do połowy pełną niż pustą, ale teraz nawet w gorszy dzień dostrzegam to co mam i cieszę się tym. Głęboko wierzę w to, że przekazanie dziecku takiego spojrzenia to jedna z ważniejszych wartości obok np. pasji jakiej możemy nauczyć nasze dzieci. Pozdrawiam, będę wpadać częściej :)
Zapraszam, rozgość się :)
Jestem “podwójną mamą”, a różnica między moją parką to 1,5 roku…więc macierzyństwo dało mi na pewno niesamowite, nieznane wcześniej zmęczenie :D ale też umiejętność bycia “tu i teraz”, cieszenia się każdym dniem, świadomość ulotności tych chwil i poczucie, że muszę z nich czerpać jak najwięcej, bo za niedługi pewnie czas nie będę już im tak mocno potrzebna jak teraz…Większy dystans do siebie i w ogóle do świata, na pewno dobrze wpłynęło na moje poczucie własnej wartości, choć w tym temacie mam jeszcze sporo do przepracowania;) a w ogóle to lubię Was podglądać, bo jesteście tacy naturalni i fajnie “zwyczajni” w… Czytaj więcej »
Pięknie piszesz – bardzo czuję, bo u mnie bardzo podobnie lub nawet tak samo. I z tym zmęczeniem też, ofc :P Cieszę się, że Ci się tu podoba – miło mi bardzo :) zostań, będzie cieplej, weselej i bardziej gwarnie :)
Ja nie mam dzieci, ale też się nauczyłam całkiem podobnych rzeczy – po prostu z wiekiem. W pewnym momencie przestało mnie obchodzić, co inni myślą na mój temat, a zaczęło mi być szkoda życia na myślenie źle o sobie.
Myślę że to jest właśnie urok dojrzałości.