Urywki z życia matki albo 5 przypałów w jedno popołudnie*

moje opowieści z życia matki

 Wpis, którego miało nie być, swawolnie balansujący na granicy dobrego smaku. Wczoraj wieczorem podczas rozmowy z Magdą, którą pewnie znacie z fajnego bloga Motheratorka.pl, ulała mi się frustracja. Opowiedziałam jej o trzech godzinach z Lenym, które spędziłam na zakupach. Nie o kupowanie szło jednak, oj nie. Ona najpierw się pośmiała, a później przekonała, że to się nadaje na wpis. Przekonała mnie tym, że w zasadzie swoim komentarzem zrobiła mi tytuł. Więc jest i wpis – oto urywki z życia matki. Bo wszystkie czasem mamy tak. Jak? Spokojnie, już zaraz przechodzę do krótkiej (albo wcale nie takiej krótkiej) historii mojej żenady.

*Wszystkie przedstawione wydarzenia NIESTETY nie są fikcyjne.

Ad rem – oto urywki z życia matki:

Odebrałam Leona z przedszkola chwilę wcześniej, bo czekało nas pracowite popołudnie, spędzone na załatwianiu sprawunków. Przy okazji wizyty w aptece, całkiem przypadkowo weszliśmy do Pepco. Wiadomo – chciałam tylko zerknąć tu i tam, upewnić się, że nie ma nic ciekawego do domu (było, cholera!). Leny oddalił się do działu zabawek, skąd po mniej więcej trzech minutach wrócił z wypiekami na policzkach, miną kota ze Shreka i znanym wszystkim rodzicom zapytaniem na ustach: “mamokupiszmiiiiii?”. Kupię, kupię, jasne, że kupię. Bach, bach, już stoimy w kolejce do kasy z naręczem rzeczy, uwinęliśmy się jak rzadko. Każde z nas zadowolone ze swoich łupów. Szczęście i poczucie satysfakcji z macierzyństwa, chwilę po odejściu od kasy, przerywa zdanie:

– Mamo, dziękuję Ci. Fajnie, ale fajnie! Jeszcze nigdy nie miałem swojej pochwy…

Moje zażenowanie było wprost proporcjonalne do konsternacji ludzi wokół. Czyli oględnie mówiąc – spore. Chodziło oczywiście o to, że dostał jakiś badziewny zestaw broni, który zdobył jego serce mieczem. I pochwą do niego.

Kiedy myślałam, że wyrobiłam już dzienną dawkę macierzyńskiego przypału, życie znów mnie zaskoczyło. Pojechaliśmy do Ikei, po takie wielkie pudła, w których mam zamiar uporządkować swoje życie. Nie, żart – głównie zimowe ciuchy :P Już wychodzimy, już witam się z gąską normalności, no prawie prawie, kiedy mój ukochany, mlekiem modyfikowanym na własnej piersi karmiony syn, wypala na cały regulator (żebym DOBRZE go usłyszała):

– Mamo, a zrobisz mi loda?

Doprawdy nie wiem, o czym pomyślało sto pięćdziesiąt osób, które nieomal nie skręciły sobie karku, byle tylko zobaczyć na własne oczy tę patologię. Wiem jednak, że ich twarze wyrażały niespotykaną mieszankę osłupienia, niedowierzania i potępienia. A kiedy już dokładnie nam się przyjrzeli, jednak lekkie rozczarowanie, bo Leon jednoznacznym gestem wskazywał automat do lodów stojący nieopodal.

Kiedy udało mi sie wepchnąć ikeowe zakupy do samochodu (też tak macie, że jedziecie tam po świeczki i kocyk, a wychodzicie ledwo pchając wózek?!), pozostało nam tylko podskoczyć do punktu nadawania przesyłek kurierskich, aby nadać paczkę. Bułka z masłem, akurat w Inmedio jest punkt DHL, więc kierunek Bemowo. Zapinam Leona w foteliku, stoimy w korku, odpinam go, załatwiam wózek sklepowy, bo paczka swoje waży. Po drodze Leny oczywiście zasnął, więc budzi się wściekły. Zatem i jego do tego wózka dorzucam, pcham sobie spokojnie, już jedną nogą jestem w domu. Opis nadawania paczki pominę, nadmienię, że nie jest to takie hop siup jakby się mogło wydawać. Ale najważniejsze – udało się załatwić, wychodzimy.

Tuż przed wyjściem ze sklepu, Leny dostrzegł plakat z uroczymi pluszakami. BIM, BAM, BOM. Akcja promocyjna firmy Mola – kup sto milionów rolek papieru toaletowe, a dostaniesz pluszaka. Ha, Ha, Ha – jaaasne! Chyba, że masz pięciolatka, który MUSI, no musi, bo się udusi dostać takiego właśnie pluszaka w kształcie kropli. Niedorzecznie brzydkie pięć centymetrów niebieskiego pluszu. Jednak nie od dziś wiemy, że na tytuł Matki Roku pracujemy w oczach dziecka  takich właśnie chwilach.

– Tak, synu, wejdziemy do Carrefoure’a, kupimy ręczniki papierowe oraz kilometry srajtaśmy i załatwimy zabawkę.

Ekscytacja, radość, wręcz euforia. Przymusowe zakupy, na szczęście papier był, wózek wypełniony po brzegi (a co, skoro już robię kurs, to kupię wszystkiego dwa razy tyle i uradujemy też Milę, która na nas czeka w domu). Wracamy do Inmedio, gdzie uroczo uśmiechnięta pani mówi mi, że mam jej pokazać paragon (spoko) i ODDAĆ OPAKOWANIA (że co, proszę?!). Pani jest przykro, ale tak wymyślił producent – albo wysypuję te wszystkie rolki (a w wózku mam 6 opakowań – po 3 na jednego pluszaka) i oddaję jej opakowania, albo nici z pluszaka. Dobra, wrócę jutro, chociaż wszystko we nie krzyczy, że ponowna wycieczka z pustymi opakowaniami do sklepu nie jest moim pierwszym wyborem na wtorkowe popołudnie… Tu okazuje się, że promocja tylko do jutra, bla bla bla. Bródka Leo wpada w niebezpieczne drgania, wybuch rozpaczy wisi w powietrzu. Powoli zaczyna się we mnie gotować, bo zmarnowaliśmy na tę imprezę z godzinę, chcę te cholerne pluszaki dla dzieci, ale nie widzę opcji, żeby przenieść w ręku czy, co nawet gorsze, brudnym sklepowym wózku, 50 rolek papieru.

Jestem zatrzaśnięta pomiędzy lekko rozbawioną moją sytuacją sprzedawczynią a Lenym, który rozbawiony nie jest wcale a wcale. Zrezygnowana zaczynam odpakowywać kolejne rolki papieru, upychać je w torebce (niech żyją pojemne shoppery!) i okolicach. Przy piętnastej chcę się poddać i w ogóle wejść pod kołdrę, bo dorosłość jest przereklamowana. Jakoś poupychałam połowę, oddaję je sympatycznej pani wraz z paragonem – niech będzie jeden badziewiak i wracajmy do domu, błagam.

I co? I jajco, moi Mili. Okazało się, że tego jednego, jedynego, wyśnionego wzoru już nie ma. Skończył się. Do wyboru jest pozostałych 6, ale żaden nie budzi leonowego zainteresowania. Niemalże z łaski bierze jakiegoś innego, pewnie głównie, żeby nie robić mi przykrości (leży do teraz gdzieś w kącie, nawet nie został wyjęty z folii…).

Ok, chodźmy stąd. Chcę do domu, do domeczku. W głowie nucę pieśni harcerskie (“wina, wina, winaaaa dajcie” czy jakoś tak). Jednak to jeszcze nie był koniec tego popołudnia (które trwało chyba z tydzień, serio). Leny chce pobujać się na samochodziku/ciuchci/czymkolwiek. Dostaje dwójaka, a ja, żeby nie dostać oczopląsu, chronię się w pobliskim sklepie z artykułami plastycznymi – to mój azyl. Już chciałam poprosić o prawo stałego pobytu, gdy wbiega zdyszany Leo. Na jednym niemalże wdechu, od wejścia dopytuje czy dostanie kredki. Jasne, że dostanie, przecież nie odmówię dziecku kredek, szczególnie, że sprzedawane na sztuki :P

Wisienką na torcie mojej żenady jest odpowiedź Leona na pytanie ekspedientki, w jakim kolorze ma być ta kredka. Odpowiedź na tyle oryginalna, że pozwolę ją sobie przytoczyć tu w całości:

– Nie wiem, wszystko jedno. Zaraz zrobię tu kupę.  

Miny tej pani i wszystkich innych klientów sklepu, pozostaje Wam sobie wyobrazić, bo na samo wspomnienie robi mi się słabo.

Macierzyństwo to nie bułka z masłem, oj niee.

Subscribe
Powiadom o
guest
9 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
jamaska
jamaska
7 lat temu

Boszzz, super masz dzieciaka :) Ja moim z uporem maniaka wbijam w łepki: lody, lody lody – tylko w liczbie mnogiej, może więc oszczędzą mi takiej żenady.

Giovanna
Giovanna
7 lat temu

:D Nie ma to jak wyjście w świat z potomnym:)

Ada
Ada
7 lat temu

Hahaha jak ja to rozumiem. Moja córcia rok temu zrobiła mi awanturę w autobusie (oczywiście w samym środku autobusu) o toze ( kozę – wiadomo jaką). Krzyczała na cały głos ,, moja toza, oddaj, moja toza!!!”. A niedawno jako 3- latka wołała- pipki leśne. Do dziś nie wiem co to miało znaczyć ? miny wszystkich dookoła i spojrzenia w moją stronę świadczyły jakie mają zdanie o naszej rodzinie ?

Aneta
Aneta
7 lat temu

Wszystko fajnie, tekst tez, tylko po co kupować tp wszystko co chce tylko po to zeby ludzie nie oburzali sie, bo wrzask? Tez mam dziecko wiem, rozumiem, odwracające sie głowy sa denerwujące, ale bez kolejnego pluszaka maluch, chociaż będzie mu ciezko – przeżyje. Sztuka odmawiania – uczę sie ma codzień. Kwestia ćwiczeń w boju, moja wie – tylko
Jedna zabawkę tak- mowi do siebie chociaż oczywiście chce wszystkie inne, ale ja kupić nie mam obowiązku. Po co sobie to robić?

Dorota
Dorota
6 lat temu

Dobre, dobre:) niestety (no muszę to napisać;) na Twe własne życzenie to wszystko:) Widocznie podla ze mnie matka ale ani mi by bylo w głowie spelniac kazda zachcianke mej córy.

Ola
Ola
6 lat temu

Ja się daję pobawić w sklepie – jednocześnie zyskuję czas na własne oglądactwo i pewność która zabawa jest ciekawa dłużej niż 40 sekund…

Ula
Ula
6 lat temu

Przy okazji pochwy i loda dodam coś od siebie. To znaczy z życia moich przedszkolaków. Poranek w szatani. Przedszkole inne niż wszystkie, więc dzieci mogą do szatni swobodnie wchodzić, kiedy czegoś potrzebują. Akurat poranny szczyt, czyli jakieś 5 osób, większość to ojcowie. Do szatni przybywa z sali rezolutny czterolatek i dźwięcznym, wyraźnym głosem (mamy dobra logopedkę)oznajmia “A moja mama to sprowadza do domu różnych panów”. Zapada cisza. Tatusiowie udają, że sznurują buciki swoim dzieciom, ale rękę sobie dam obciąć, że się wkręcili, a nawet próbują przyporządkować czterolatka do którejś z mamuś (ta blondyna z cycami, no, no…). W końcu jeden… Czytaj więcej »

Ela
Ela
6 lat temu

Robię zakupy z trzylatką i roczniaczką w wózku sklepowym więc za dużo w nim miejsca na sprawunki nie zostaje ? póki co towarzystwu wystarczy tekst, że tego czy tamtego nie potrzebujemy do domu, tudzież kosztuje za dużo. Szybkie macanko kuszących zabawek i kartkowanie książek skutecznie zaspokaja apetyty na nowe bawidła w arsenale ? do kasy i do rodzinnego furgonu, koniec ?